- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Helstar "Sins Of The Past"
Zespół Helstar powstał w latach 80-tych, kiedy to w ciągu 5 lat (1984 - 1989) wydał cztery albumy - "Burning Star", "Remnants Of War", "A Distant Thunder" oraz "Nosferatu". Potem nastąpiła długa, długa przerwa i w 1995 roku pojawiło się "Multiples of Black", a pięć lat później koncertowe "Twas The Night Of A Helish X-Mas". Teraz pojawia się kolejny krążek zespołu - "Sins Of The Past" - zawierający zarejestrowane na nowo utwory z pierwszych czterech płyt zespołu oraz dwa nowe kawałki. Dla dawnych fanów album jest więc swego rodzaju odświeżeniem materiału, a dla nieznających Helstar - swoistym "best of", dającym możliwość zapoznania się z kapelą. Jako osoba z tej drugiej grupy, muszę stwierdzić, że jest pozytywnie, ale nic ponadto.
Muzyka zaprezentowana na płycie to heavy metal delikatnie przełamany thrashowymi akcentami. Nie da się nie zauważyć podobieństw do Iron Maiden (prównajcie "Evil Reign" z "Powerslave"), Judas Priest czy Iced Earth, a wokal Jamesa Rivery kojarzyć się może zarówno z Dickinsonem, jak i z Halfordem. O thrash natomiast niemal ciągle zahacza sekcja - motoryczna, gęsta i szybka - oraz gitarowe wyścigi, pełne postrzępionych, zapętlonych riffów i wściekłych solówek. Wszystkie te elementy są na wysokim poziomie we wszystkich praktycznie numerach i gdy słucha się płyty na wyrywki, to nie można odmówić zespołowi ani umiejętności technicznych, ani energii, ani polotu. Niestety gorzej jest, jeśli słucha się albumu w całości. Kolejne numery są mocno do siebie zbliżone - podobnie cięte riffy, podobne tempo i motoryka, podobnie szybko wyrzucane, ostre, czasem na wpół mówione wokalizy. Praktycznie jedyne chwile oddechu to kilkudziesięciosekundowe, spokojniejsze, czasem akustyczne ("Baptised In Blood", "Tyrannacide") początkowe fragmenty utworów, po których zaraz wchodzi "młócka". Także klawisze - choć nominalnie są - bardzo rzadko są słyszalne, a krótkie akcenty w "Witch's Eye" czy "Angel Of Death" to tylko wyjątki potwierdzające regułę.
Trzy, cztery numery odsłuchane jeden po drugim robią bardzo dobre wrażenie, przy większej liczbie zaczyna być męcząco. Im dłużej słuchamy, tym mniej chce się wsłuchiwać w muzykę, tym mniej się słyszy, a kolejne utwory stają się tłem dla innej działalności. Najlepiej w tym wszystkim bronią się "Angel Of Death", "Suicidal Nightmare", "Tyrannicide" oraz "Tormentor", ale nawet i te najjaśniejsze punkty nie powalają. Niby na poziomie, ale jakoś tak bez błysku i zbyt monotonnie.
Materiały dotyczące zespołu
- Helstar
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Malefice "Entities"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667