- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Haterush "Mark Of The Warrior"
Haterush to kapela składająca się z muzyków nie dość, że doświadczonych, to jeszcze działających równolegle w innych kapelach. Zespół tworzą bowiem panowie Jan Sandberg (wcześniej grający w Tale i Bullhorn), Stefan Embretsson (również Tale, a także Hidden Lace, aktualnie w EaR), Richard Holmgren (były członek Necromancer, Widow czy Vanessa, aktualnie w Seaar) i Magnus Wall (kiedyś Abhoth i Throneaeon, teraz Mausoleum i Septic Breed). Kwestia czy traktują oni Haterush jako projekt-odskocznię czy też jako pełnoprawny zespół pewnie wkrótce się wyjaśni, natomiast na ten moment zajmijmy się debiutanckim dziełem zespołu, czyli "Mark Of The Warrior". Gdy słyszy się taki tytuł wydaje się, że wszystko jasne - power metal jak nic. Ale już spojrzenie na okładkę daje do myślenia - czcionka liter, "brudna" kolorystyka i posępny klimat mocno kojarzą się z okładką do "dimmu-borgir'owskiego" "Death Cult Armageddon".
Jednak czerwona lampka, która zapala się w tym momencie w głowie, gaśnie w kilka sekund po odpaleniu płyty. Okazuje się, bowiem, że pierwsze skojarzenie było jednak słuszne: oto power metal w pełnej krasie. I choć jest to muzyka nie tylko z innego gatunku niż Dimmu Borgir, ale także z innej ligi, to jest to power metal na poziomie. Oczywiście do muzycznej ekstazy dużo tu brakuje, a zdania z wkładki typu "Every power metal fans dream will come true!" czy też "his magnificent Swedish band brings a storm of melody and energy packed with an unlimited variety of fresh ideas" to po prostu czysta reklama, ale "Mark Of The Warrior" jest albumem z pewnością dobrym. I to nawet dla mnie, który do jakiś wielkich fanów tego gatunku się nie zalicza. Wiosłowi wywijają całkiem przyjemnie (świetne riffy w "Hold On", "Solitude Solution" czy "Face The Evil"), wokalista - choć lubi sobie "pofalsetować" - ma niezły głos i sporo niezłych pomysłów na melodię. Zecydowanie najsłabiej w moim odczuciu wypada perkusja, która niestety o wiele za często wrzuca "patatajkowaty" bieg, co zupełnie nie jest w moim guście. I właśnie te, napędzane zasuwającą perkusją numery jakoś najmniej mi podchodzą ("Silver Bullet", "Solitude Solution"). Na szczęście jest i druga strona medalu: wolniejsze, bardziej klimatyczne i zadziorne numery. Wspomniane już "Hold On", dynamiczne "Sea Of Love", mroczne "Rise" czy z lekka przebojowe "I Will Survive".
W sumie fajna płyta, jak najbardziej do posłuchania.
Materiały dotyczące zespołu
- Haterush