- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: HammerFall "No Sacrifice, No Victory"
Nie wiem, jaki jest obecnie status Szwedów z Hammerfall. Ktoś w Polsce jeszcze o nich pamięta, czy raczej już dawno odeszli w zapomnienie? Co by o nich nie pisać, z kronikarskiej przyzwoitości warto opowiedzieć o ich nowym krążku - "No Sacrifice, No Victory", który mimo iż zasadniczo jest znacznie słabszy od tego, co nagrali w przeszłości, to jednak stworzony został przez ludzi, m.in. dzięki którym Nuclear Blast jest komercyjną potęgą i od zawsze pyszni się mianem mecenasa europejskiego (nie mylić z wyspiarskim) heavy - power metalu.
Nie jest tajemnicą, że choć Hammerfall to Skandynawowie, to jednak ich muzyka, podobnie jak takiego dajmy na to, chyba już świętej pamięci, Rhapsody (Rhapsody Of Fire), przeznaczona jest na rynek niemiecki. Tam takie granie kochało się od zawsze. Napuszone teksty o smokach, zdobywaniu, powstawianiu, "faterlandzie", smaku pobitewnego dzika czy gwałceniu branek jakoś zawsze były u "Germańców" w cenie. Skoczne to, wesołe, nadmuchane tak, że aż gały z orbit wyłażą, albo, jak kto woli, nieco - heh - infantylne.
Nie inaczej jest w przypadku "No Sacrifice, No Victory". I w sumie ja osobiście o to się nie obrażam. Przecież heavy - power metal od zawsze stał takim "topikiem" i oryginalną stylistyką. Co zrobić, buta nie zjem. Nawet wiecie, sam chętnie coś bym zdobył albo obciął łeb dragonowi, choćby we śnie. Więc dla mnie to żadna wada, pod pewnym wprawdzie warunkiem - że coś ciągnie te hymny do przodu. Fajny riff, perkusyjny beat, zmyślnie zaaranżowany wokal, cokolwiek, co powinno zapadać w pamięć po przesłuchaniu dobrego heavymetalowego krążka. Niestety, żeby doszukać się takich momentów na nowym Hammerfallu, trzeba mocno spiąć poślady i tęgo się natrudzić.
Nawet przez jakieś pierwsze 7 sekund trwania intro "No Sacrifice?" dałem się nabrać, że to tym razem coś w stylu Judas Priest będzie, ale kiedy z głośników zaśpiewał pan nadepnięty chomik, a potem dołączył do niego chór żywcem z reklamy nowego modelu Wartburga - wymiękłem i zrozumiałem, że to złego dobre początki. "Any Means Neccessary", do którego piję, wlecze się sennym średniawym tempem i swoim nijakim, jak na power - heavy, charakterem nie próbuje nawet udawać tego wojaka z młotem, którego Hammerteam mają od zawsze na okładce, a raczej przydrożnego barda, co to miecza, tym bardziej młota bojowego, na oczy nie widział, no chyba że w kuźni na jakimś podzamczu. Prawdziwe jaja niestety dopiero przed nami, bo kolejny "Live In Row" wprost krzyczy: zaproście nas w tym roku na "Eurowizję". Nie wiem o co chodzi, próba dogonienia potworków z "nazywamy się Lordi, znamy tylko dwa akordy"? Pobudka na tej płycie przypada dopiero na czwarty w zestawieniu kawałek - "Legion". Nie wiem, może z racji tytułu sam lord interweniował, ale tak właśnie powinni grać i brzmieć Szwedzi na całej tej płycie. Porywający riff, genialny refren, wymiany karabinów maszynowych solówek - gdyby tak to właśnie robić, spokojnie udowodniliby, że są warci skór, które tak dumnie wypinają do kamery we wkładce płyty. A tak po tej chwilowej zwyżce formy, znów wpadka - nijaka ballada "Between Two Worlds", potem znów wzlot i kalka Judasów w "Hallowed By My Name", dalej chyba najlepszy utwór na płycie - instrumentalny "Something For The Ages" z robiącym wrażenie masturbowaniem gitarowym (jak ktoś lubi) i melodyką nieco przypominający dokonania Finów ze Stratovarius, a potem znów nudny jak rozmowa z teściową wałek tytułowy i na koniec ponownie żywiołowe "One Of A Kind".
Strasznie to nierówne, po wysłuchania takiego przeplatańca tandety i przyzwoitych rzeczy mam nieciekawe wizje. Przed oczami galopuje mi jeździec, ale jest on jakby to ująć, nieco bez głowy. Może w filmie Burtona nie przeszkadzało mu to rzezać, palić i robić vendettę, ale w barwach Hammerfall brak dyńki odbija się negatywnie na pomyślunku kompozycji, a przez to przesądza o wpadnięciu w schemat pt. 3 minuty dobrego równego galopu, jeb do fosy i całość tonie. Nie tak było na "Glory To The Brave" czy "Legacy Of Kings". Cóż zapraszamy panów na nauki do Polski. To, co zrobił ongiś Esqarial z Kupczykiem czy ostatnio wytrwale rzeźbi Chainsaw, choć inaczej, to i tak może wam dać wiele do myślenia. A póki co, macie "piątaka" i idźcie lepiej wyklepać swoją kolejną zbroję.
Od siebie dodam, że większość dziś nagrywanych płyt power metalowych tak wygląda. Jedyny na prawdę mocny powiew pałeru gwarantują klasycy, choć i tak nie jest jak kiedyś. Z młodszych kapel w miarę się borni jedynie Dragonforce, choć poległ na trzecim albumie.
O to chodzi w heavy metalu przeciez. Co najwazniejsze wykreowali swój własny styl. Jezeli chodzi o teksty, to czy są one takie wazne w metalu? wazne żeby pasowały klimatem do muzyki, by były wystarczająco epickie. Jakie teksty maja kapela death, black, gore ? Jakoś nikt się nie przyczepia.
Prawda jest taka, że Hammerfall stworzył świetną płytkę, z muzyką dającą niezłego, pozytywnego kopa, przy której mozna się zrelaksować, a do roli poszukiwań artystycznych nigdy nie pretendowali.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Amorphis "Skyforger"
- autor: Megakruk
Ex Deo "Romulus"
- autor: Kazan
Metallica "St. Anger"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
Resurrecturis "Non Voglio Morire"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Therion "The Miskolc Experience"
- autor: Kępol