- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Greta Van Fleet "From the Fires"
Pół roku po wydaniu debiutanckiego minialbumu "Black Smoke Rising" grupa Greta Van Fleet zaprezentowała światu jego poszerzoną wersję. Liczba utworów się podwoiła, a tytuł zmienił się na "From the Fires". Czy był to tylko zabieg marketingowy, czy za decyzją stała jednak jakaś wizja artystyczna, szkoda czasu na próby analizy, bo ograniczyłyby się one do rzucania podejrzeniami. Zawartość muzyczna to już za to konkret, który o ocenę aż się prosi.
Zmianie uległa również oprawa graficzna. Nie poskutkowało to jednak ciekawą książeczką - zamieszczono w niej tylko teksty piosenek, podziękowania i podstawowe dane o produkcji. Zabrakło przy tym informacji, kto w paru utworach zagrał na klawiszach. Słuchaczy z Polski powinno za to zainteresować, że nie tylko trzy czwarte składu zespołu ma swojsko brzmiące nazwisko Kiszka, ale jeszcze autorką nowej okładki jest niejaka Ashley Pawlak. Gdyby ktoś miał wątpliwości: kapela pochodzi ze stanu Michigan, a graficzka - ponoć z Maryland. To Amerykanie.
Osiem utworów trwających razem trochę ponad pół godziny - tyle trafiło na "From the Fires". Niestety najlepsze, najbardziej porywające kawałki to te opublikowane już wcześniej na minialbumie "Black Smoke Rising" - przede wszystkim otwierający recenzowany zbiór "Safari Song" oraz rozpoczynający starszy, a na nowszym zamieszczony pod numerem piątym "Highway Tune". Kapela swoim bluesowym hard rockiem, w którym liczy się i wokal, i gitara, i bas, i perkusja, szybko przenosi słuchacza w lata 70. Jak powszechnie się zauważa, nad twórczością Grety Van Fleet unosi się duch szczególnie jednego zespołu z tamtych czasów - Led Zeppelin. Skojarzenia takie wywołuje przede wszystkim wokalista Joshua Kiszka o głosie przypominającym Roberta Planta. Oczywiście można rzucać oskarżeniami o bezczelne imitowanie, ale trzeba przyznać, że gardłowy umiejętności ma i sporo z siebie daje. Potrafi zachwycić skalą głosu, dodaje utworom dynamiki, dla ich ożywienia dorzuca krótkie wokalizy. Trochę jednak szkoda, że w nowszych kawałkach, chociażby w "Meet on the Ledge", zespół zdaje się poddawać prowadzącej roli wokalu. Na "From the Fires" jest za mało chwytliwych riffów. W jeszcze większym stopniu dotyczy to solówek - te, które zaprezentował tu gitarzysta Jacob Kiszka, są głównie przyjemne, ale nie genialne ani zapadające w pamięć. Dobrze, że basista Samuel Kiszka jest w nagraniach dobrze słyszalny, bo jego partie wzbogacają kompozycje i warto zwrócić na nie uwagę.
Do ciekawszych kawałków zaliczyć można jeszcze "Flower Power", również pochodzący ze starszego minialbumu, z folkowymi wpływami oraz staromodnymi organami. Oba zbiory zamyka utwór "Black Smoke Rising" - pogodna piosenka rockowa z klimatycznym spowolnieniem w drugiej połowie. Jeśli chodzi o dodane autorskie kompozycje: "Talk on the Street" wyróżnia się chyba tylko końcową solówką, a stosunkowo ciężkiemu i powolnemu "Edge of Darkness" brakuje energii, chociaż od strony wokalnej jest na niezłym poziomie. Dwa pozostałe nagrania to przeróbki kawałków z lat 60. - urockowione aranżacje soulowego "A Change Is Gonna Come" Sama Cooke'a i folkowego "Meet on the Ledge" Fairport Convention. Covery pokazują spokojniejsze, bardziej balladowe oblicze formacji, ale poza tym nie wnoszą do zestawu nic istotnego. Owszem, refren drugiego z nich potrafi zapaść w pamięć, lecz zwrotki posiadają zdolność przeciwną.
Uzupełnienie pierwotnego minialbumu może pokazało szerzej, na co stać Gretę Van Fleet, ale też pogorszyło wrażenie, jakie robi materiał. Jeśli ktoś chce dokładniej poznać początki zespołu, oczywiście lepiej jest sięgnąć po dwa razy więcej piosenek. Usłyszy niezłą kapelę mocno zainspirowaną rockiem z lat 70., zwłaszcza Led Zeppelin, ale też muzyką z dekady jeszcze poprzedniej. Gdyby jednak ktoś zamierzał zespół wypromować i odpowiednio przedstawić, wystarczyłby mu do tego pierwotny minialbum. Dodatki nie były potrzebne.