- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Green Day "Nimrod"
Green Day pokazuje doskonale tym albumem, iż punk rock nie musi być wcale nudny i monotonny, a jeżeli ktoś lubi punka, to ten album może uważać za genialny swoim gatunku. Oprócz zwykłych instrumentów dla zespołów punkowych znajdziemy tutaj takie jak: harmonijka, trąbka, skrzypce oraz tamburyny.
Billie Joe śpiewa praktycznie o wszystkim: o dziewczynach, miłości, starości, o uciechach ubierania się w stroje normalnie zarezerwowanych dla dziewczyn ("King For A Day").
Album promuje piosenka "Hitchin' A Ride", w której Billie Joe szarpie struny gitarowe w pojedynczym biciu i tworzy ciekawy kilmat. Jest tu też utwór instrumentalny ("Last Ride In"), zrobiony na klimat egzotyczno-plażowy, czy też parodia death metalu ("Take Back"), gdzie w refrenie Billie Joe śpiewa głosem jakby miał zaraz wymiotować. Innym rodzynkiem jest "Good Ridance" - spokojna balladka, w której po dwóch nieudanych próbach rozpoczęcia Billie Joe zdąża na krótkie "F**k". Jednak najlepsze są szybkie dynamiczne punki jak "Haushinka", "Jinx", "The Grouch", "Platypus" czy końcowe "Prosthetic Head".
Myślałem, że w neopunku nic nie pobije "Smash" Offspringa, ale na szczęście się myliłem. Dziwi mnie tylko to, że po sukcesie "Nimroda" w 1997, nic od tamtej pory nie słychać o Green Day. W końcu minęły już 3 lata i trzeba zaspokoić głodnych fanów.