- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Grant Lee Buffalo "Mighty Joe Moon"
Kto w ogóle słyszał kiedyś o grupie zwanej Grant Lee Buffalo? Można powiedzieć, że fanów tej formacji można w Polsce policzyć na palcach dwóch rąk... A wielka szkoda... bo ich muzyka jest świetna, taka profesjonalna i z niewiadomo jakich powodów nie odniosła praktycznie żadnego sukcesu... Ich albumy można spotkać wyłącznie na giełdach muzycznych, próżno ich szkuać w sklepach sieci Empik czy Bemolika...
Grant Lee Buffalo tworzą muzykę łączącą style grunge i tzw. accoustic rock. Na albumie "Mighty Joe Moon" przeplatają się ze sobą cięższe oraz lżejsze (akustyczne) kawałki. We wszystkich utworach słyszymy pana G. L. Phillipsa jako wokal. Facet ma czysty, brzmiący głos (taki troszeczkę jakby Eddie Vedder, ale o oktawę, dwie, wyżej).
Album rozpoczyna kompozycja "Lone Star Song". Jedna z najlepszych na albumie. No więc zaczyna się grunge'owo. Charakterystyczny riff nadaje uroku... a "Mockinbirds" to akustyczny kawałek, ze świetną elektryczną solówką (niestety krótki motyw). W ogóle cały początek płyty zaskakuje mnogością pomysłów, a przy tym trzyma się podobnego stylu. "It's the life" to ballada, trochę krótkawa (3 minuty), zaczyna się odrobinę jak "Poles Apart" z ostatniego albumu Pink Floyd (przynajmniej mi się tak kojarzy). "Sing Along" także na ostro wzięty, gitara elektryczna sprawia wrażenie, jak gdyby fałszowała, ale to tylko złudzenie. Wszystko dopięte jest tu na ostatni guzik. No i doszliśmy chyba do najlepszej kompozycji na płytce: tytułowy "Mighty Joe Moon". Niby akustyczny, ale poprzeplatany solóweczkami Granta. Po prostu miód. Reszta to już tylko jakby super-dodatek do pierwszych pięciu piosenek. Nie mam w tej chwili czasu dogłębnie opisywać reszty, ale zapewniam, że jest ona równie interesująca. A żeby sobie umilić życie, to wykombinowałem, że "Mighty Joe Moon" jako album, można przedstawic w postaci wykresu funkcji y=-1/4x :-) Oczywiście chcę ukazać... z resztą sami narysujcie i się domyślcie ...
Chciałem tylko zasugerować, że tę płytę warto mieć w domu. Warto jej słuchać, chociażby dla odprężenia... szkoda tylko, że przy żadnym utworze nie można tańczyć, bo jakoś rytm często zmienia się w nieoczekiwanych momentach (np. "Lady Godiva And Me"). Słuchajcie Grant Lee Buffalo. Naprawdę warto.