- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Godkiller "Deliverance"
Jak długo żyję, tak nigdy jeszcze nie zetknąłem się z zespołem, który zmieniałby cały swój styl z płyty na płytę - owszem, zdarzały się zmiany co dwa, trzy albumy (np. Moonspell, Paradise Lost, In the Woods...) ale nigdy - co album, to całkowicie nowy styl. Że jednak są tacy ludzie, którzy w myśl zasady, iż każda zmiana jest dobra, wiernie i konsekwentnie wyznaczają co raz to nowe ścieżki i przecierają za każdym razem inne szlaki, toteż i takiego zespołu, który z każdym wydanym albumem mógłby pochwalić się drastyczną zmianą, należało się w końcu spodziewać. I oto doczekaliśmy się - Godkiller jest tego świetnym przykładem. Czy jednak zmiany te zawsze wychodzą li tylko na dobre? Zaraz się przekonamy.
Trzecie dziecko Duke'a (niegdyś kryjącego się pod nickiem Duke Satanael, lecz to już zamierzchła przeszłość) tak bardzo różni się od drugiego wydawnictwa ("The End of The World"), jak bardzo wspomniane Dzieło (z wielkiej litery - raz posłuchacie, a zrozumiecie dlaczego) różni od pierwszego blackowego albumu. Ponieważ recenzja ta opiera się wyłącznie na przedstawieniu Wam "Deliverance" (a nie porównaniu z wcześniejszymi płytami, choć i tych porównań również odrobinę się tu znajdzie), zatem musicie mi wierzyć na słowo: różnice są przeogromne; a ci, którzy uważali poprzedniczkę za wiekopomny twór z tylko jedną techno-wpadką, tych od razu przestrzegam - będą bardzo rozczarowani. Godkiller bowiem od czasu wydania wcześniejszej płyty na całkowicie inne tory zbiegł - bardziej w kierunku techno właśnie, niż jakimkolwiek innym. Wciąż mimo to nie można mieć wątpliwości - był i jest to zespół metalowy i takim najpewniej pozostanie. Pytanie tylko: jak daleko odbiegnie od swoich black metalowych korzeni? Cóż, jak zwykle czas pokaże, tymczasem skupmy się wyłącznie na "Oswobodzeniu".
Począwszy od okładki, poprzez wokale i samą muzykę, a na tekstach skończywszy, atmosferę płyty można określić jednym, niezwykle trafnym sformułowaniem: jest niezdrowa. Kojarząc tytuł albumu z okładką i używając przez kilka sekund szarych komórek, trudno nie dojść do wniosku, że płyta ta nie nadaje się dla osób pogrążonych w depresji jak również - przede wszystkim - o skłonnościach samobójczych. Również ludzie o słabszych nerwach mogą odpuścić sobie ten jeden album, w końcu są dziesiątki innych (do tego, nie ukrywam i lepszych, i zdrowszych). Tych jednakże, którzy nie boją się o swoją psychikę i z chęcią posłuchaliby "Deliverance", pragnąc zagłębić się w chory świat Godkillera - zapraszam. Bo, mimo wszystko, jest czego posłuchać. Teksty i wokale są po prostu genialne, nieraz aż chce się poczytać Biblię, słuchając wypływającej z głośników fali psychodelicznych sentencji Duke'a. Zdziwieni? Doprawdy, nie ma czym - poza ostatnim, tytułowym kawałkiem, wszystkie pozostałe składają się z cytatów z Pisma Świętego(!). Tylko i wyłącznie. A wierzcie mi na słowo - cytaty te są pierwszych lotów. Przede wszystkim (choć oczywiście nie tylko) - z księgi Hioba i Koheleta, z tych najbardziej dołujących fragmentów, opowiadających o nędzy i wstydzie, dominujących nad życiem ludzkim, jak i gloryfikujących śmierć, jako ukojenie i ucieczkę od bezcelowości i cierpień życia ("why died i not from the womb?" (Hiob 3:11), "if i wait, the grave is mine house: i have made my bed in the darkness" (Hiob 17:13), "all are of the dust, and all turn to dust again" (Izajasz 38:18) "wherefore came I forth out of the womb to see labor and sorrow, that my days should be consumed with shame?" (Jeremiasz 20:18) Et cetera...). Jednym słowem - teksty zabijają (nie traktujcie tego dosłownie...), aż nie chce się wierzyć, że niemal wszystkie pochodzą z Biblii. Choćby ze względu na nie warto mieć ten album.
Przejdźmy do muzyki. Hmm, teraz już nie jest tak wesoło (wybaczcie ironię tych słów, nie mogłem się powstrzymać)... Po kilku przesłuchaniach co prawda dochodzi się do wniosku, że w sumie może być i nadmiar elektrycznej muzy nie przeszkadza, lecz z początku... Z początku, co nie ukrywam, ciężko jest się przyzwyczaić, mając w pamięci świetne gitarowe wstawki i partie na klawiszach z wcześniejszego, znacznie... zdrowszego albumu (choć przygnębić to on również potrafił). Jednak w miarę słuchania można dojść do przekonania, że elementy elektroniki połączone z (jak zawsze) automatem perkusyjnym, do tego jeszcze z wplecionymi gitarami i gitarą basową, nie są złym pomysłem, tworząc w całości muzykę nie tyle gorszą (w porównaniu z poprzedniczką), co diametralnie inną. Mimo to można ją polubić, potrzeba tylko trochę czasu i cierpliwości. Acha, no i porządnego zapasu mocnych nerwów, bo podobnie jak o wszystkim związanym z tą płytą, tak i o muzyce nie można powiedzieć, aby miała walory lecznicze...
"Deliverance" to niezła płyta, urozmaicona i bardzo ciekawa, o zabójczych lirykach i obłąkanym, bardzo pasującym do ogólnego klimatu wokalu, jak również posiadająca całkiem dobrą choć równie chorą muzykę. I pomimo iż w tej chwili na rynku są lepsze albumy, mniej pokręcone, a bardziej metalowe, to jednak na "odskocznię" od rasowego metalu "Deliverance" doskonale się nadaje. Polecam! Tylko, na miłość boską, pamiętajcie o wiaderku w pobliżu - na słaby żołądek (i nerwy - powtarzam raz jeszcze) ta płyta, a w szczególności okładka, się nie nadają...