- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: God Is An Astronaut "All Is Violent, All Is Bright"
God Is An Astronaut, można by rzec, należą już do fenomenów sceny post-rockowej, mimo że nie są tak "zimni" jak Sigur Ros, nie tak popularni jak Mogwai, nie tak jazzowo pokręceni jak Tortoise, bez tak rozmytych pogłosami gitar jak Slowdive. Jednak gdzieś pomiędzy tymi zespołami, między chłodem a zgiełkiem, shoegazingiem a muzyką ilustracyjną można umieścić muzyczną tożsamość tych trzech młodych Irlandczyków. Mają na swoim koncie dwie płyty ("The End of the Beginning" oraz "All is Violent, All is Bright") i jedną epkę "A Moment of Stillness", jednak wszystkie one są tak samo przepełnione niezwykłą melancholią, przeszywającym smutkiem, ale też porażającą siłą, która wciska słuchacza w fotel.
Otwierający całość, cudownie narastający, a potem nagle wygasający "Fragile" pokazuje, że nie jest to zwykła płyta, że nie jest to zwyczajny zespół. Tak te cztery minuty z okładem kipią od emocji. Utwór tytułowy zbliża nas do estetyki Mogwai, tych spokojnych kompozycji wybuchających nagle z niezwykłą energią i potęgą brzmienia. Podobnie jest w "Suicide By Star" z kończącą całość perkusyjną galopadą albo w mieniącym się interesującymi melodiami "Fire Flies And Empty Skies", gdzie w finale wybrzmiewają zadziorne riffy gitary. W analogiczny sposób od ciszy do hałasu rozwija się większość utworów na płycie, ale poszczególne zmiany nastroju i dynamiki przychodzą tak delikatnie, niemal niezauważalnie, a jednak za każdym razem zaskakują, dodając niezwykłej mocy. Wzorcowy jest tutaj, najpiękniejszy na płycie, "Forever Lost" zaczynający się świetnymi, niemal filmowymi klawiszami bliskimi twórczości Kitaro, oddając następnie pole ciekawie rozwijającym utwór niepokojącym dźwiękom pianina, które budują niesamowity, lekko surrealistyczny klimat. Czasem kilka dźwięków klawiszy potrafi wzbudzić niezwykły nastrój jak w otwarciu "Remembrance Day". W "Dust And Echoes" za to bliżej Astronautom do Sigur Ros, ciekawy transowy rytm oraz świetne niby-chórki, czasem ledwie słyszalne, ale dodające tej muzyce niezwykłego, nordyckiego chłodu. Na zakończenie "When Everything Dies", opartego na świetnych, nieco depresyjnych dźwiękach pianina, dostajemy króciutki prezent, intrygujący, psychodeliczno-odjechany utwór, pokazujące troszkę inne oblicze Astronautów.
Taka jest ta muzyka; czasem niezwykle senna, hipnotyzująca, zatopiona w pogłosach, budowana na kilku dźwiękach w aurze wszechogarniającego smutku, a innym razem pełna porażającej mocy, zaskakująca, ale jednocześnie niezwykle urzekająca. Kolejna perełka na post-rockowej scenie, na której na pewno nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa.