- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Geezer "Black Science"
Z dużym opóźnieniem (jako, że została wydana w 1997 roku) trafiła do mnie druga płyta solowa Geezera Butlera. Dla czystej formalności przypomnę, iż jest on basistą i współzałożycielem najbardziej wpływowej grupy heavymetalowej świata - Black Sabbath.
Podobnie, jak na pierwszej płycie, towarzyszą mu perkusista Deen Castronovo (znany głównie ze współpracy z innym muzykiem Black Sabbath - Ozzy Osbournem) i gitarzysta Pedro Howse. Zmiana zaszła natomiast na stanowisku wokalisty. Ku mej nieopisanej radości, Burtona Bella z Fear Factory zastąpił nieznany szerzej Clark Brown. Warto zauważyć, że stało się to też wygodnym pretekstem do zmiany nazwy zespołu. Zamiast wydumanego G//Z/R, mamy teraz po prostu Geezer.
Album zatytułowany przewrotnie "Black Science", to podobnie jak pierwsze solowe dzieło Butlera "Plastic Planet", ciężkie, nowoczesne granie. Nie ma tu solówek, większy nacisk położony jest na rytm niż na efektowne riffy, a bas często zlewa się z gitarą, tworząc niezwykle solidne brzmienie. "Black Science" jest jednak dużo bardziej zróżnicowany niż swój poprzednik. Obok typowego łojenia mamy tu np. dwa znakomite, wspaniale rozwijające się utwory, o industrialnym klimacie - "Mysterons" i "Number 5". Ciężkie riffy, wdzierające się w hipnotyczny rytm perkusji i tajemnicze dźwięki klawiszy, to coś co naprawdę warto usłyszeć. Dziwnych dźwięków jest w ogóle na tej płycie sporo, a do tego część utworów została zaopatrzona w pseudo-industrialne intra. Momentami zresztą dość irytujące, jak w przypadku "Departament S".
"Black Science" nie kojarzy się już tak z Fear Factory, jak "Plastic Planet". Nie tyle jednak ze względu na wokalistę (co jest oczywiste), ale na perkusistę. Deen Castronovo zdecydowanie przystopował, gra bardziej tradycyjnie, nie mamy tu już do czynienia z taką nieustającą kanonadą, jak na poprzedniej płycie. Co zaś do wokalisty, to jest on dobry, ale niestety przeciętny i mało charyzmatyczny. Większość materiału śpiewa środkiem, nie siląc się na wycieczki w górę rejestru. Całe szczęście, w odróżnieniu od Burtona Bella, rzadko używa growlingu, a nawet czyniąc to, robi to z klasą.
Co ciekawe, nie ma tu właściwe wpływów Black Sabbath. Na siłę, można by co najwyżej wymienić "Among the Cybermen", naprawdę miażdżący, ponury numer, odstający trochę od reszty albumu. Jedyną prawdziwą pomyłką na tej płycie, jest przedostatni utwór - "Northern Wisdom". Nudna psuedo-techno ballada z syntetyczną perkusją, pomyślana chyba jako chwila oddechu przed najbrutalniejszym kawałkiem z "Black Science" - "Trinity Road". Szkoda, że tak się stało, tym bardziej, że "Plastic Planet" zamykała wspaniała ballada "Cycle of Sixty", której "Northern Wisdom" nie sięga do pięt.
Z czystym sumieniem mogę polecić "Black Science" każdemu, kto lubi tzw. nowoczesne granie. Nie jest to żadna rewelacja, ale zdecydowanie album powyżej przeciętnej, zasługujący na uwagę. Może się on spodobać zwłaszcza tym, dla których "Plastic Planet" był zbyt ciężko strawny. Jednocześnie miłośnicy tej płyty też z pewnością nie będą zawiedzeni. Geezer Butler, po raz kolejny pokazał, jak wszechstronnym jest muzykiem.
Materiały dotyczące zespołu
- Geezer
No to jaki w końcu? Jestem skołowany ;)