- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Frontside "Zniszczyć wszystko"
"Zniszczyć wszystko" - nazwanie tak płyty zobowiązuje. Dla każdego też zniszczenie oznacza coś innego. Dla Marduk - wiadomo co, dla Gwar na pewno chodzi o wizerunek z plastikowymi jajami po kolana, dla mojego szwagra na ten przykład zmiksowanie w blenderze pomidorów z butelką koniaku celem spożycia. Dla mnie z kolei to rzecz jeszcze bardziej prozaiczna. Odpalając tak nazwaną płytę oczekuję rozpierdolu na maksa, pokiereszowanych zwłok, posiniaczonego od walenia w ścianę łba lub cząstek nakazujących rozdziawić mordę w grymasie odtwarzającego refren krzyku. Odsłuchując "Zniszczyć wszystko" do tej pory jednak nie zrobiłem ani sobie, ani meblom krzywdy, psa sąsiada też nie zjadłem. Zrobiłem za to coś, co zaskoczyło mnie wielce bardziej niż euforyczne wybuchy agonalnego zachwytu - usiadłem "spoczko" na dupie i po prostu posłuchałem na luzie płyty... z wielką przyjemnością i prawie dżentelmeńskim zadowoleniem. W ręce piwko i papierosek, na nogach kapcie, i towarzystwo czterech kątów trzęsących się od niskich tonów.
Nowy Frontside to walec. Namacalnie wręcz wyczuwalne jest tutaj uśrednienie temp i postawienie na dowalanie do pieca gitar wysokokalorycznego koksu. Groove prawie pełną gębą - i o to chodzi. Jako że sosnowiczanie już nie raz dali się poznać jako propagatorzy melodyjnego, wpadającego w ucho niczym Wisła do morza grania, to choć podobały mi się takie patenty, nie szukając daleko, na ostatniej "Teorii konspiracji", to jednak miałem zawsze nadzieję, że przesuną punkt ciężkości w drugą stronę. No i stało się (prawie). Jakkolwiek "Zniszczyć wszystko" rozpoczyna efekt trzaskającego winylu, to przeciwnie do "State Of Mind Report" Acidów, wcale nie jest to wstępem do opowieści o klasyce rocka. To głos z krypty, masywnego rytmicznego grania, w którym sekcja ma najwięcej do powiedzenia. Toma z nikim się tutaj nie ściga, wzorem Igora Cavalera z okresu od płyty "Roots" stawia na porządne wdepnięcie stopy do dechy i dudniące przejścia po nomen omen tomach. Wtóruje mu w tym zdyscyplinowana, prosta i sugestywna praca basu Nowaka. Efekt jest na tyle dobry, że przez jakieś 3 sekundy trwania "Pociągasz za spust" mocne odkręcenie gały w prawo może poczynić w "chałpie" szkody. Elegancko wypada też "Czas desperacji", w który dobrze już znane z poprzednich numerów miażdżenie przechodzi w hipnotyzujące zagrywki rodem ze wstępu hymnu "Seasons In The Abyss" Slayera.
Dalej materiał nieco przyspiesza w "Drodze do nikąd", przyjmując w połowie trwania obrazki tworzone przez Chimaira na dwóch ostatnich krążkach. Kto zna twórczość Frontside i widział dvd z pracy w studio podczas nagrywania "Teorii konspiracji", zna też słabość Demona do goeteborskich brzmień w typie In Flames czy Dark Tranguility - a to właśnie dostajemy w "Martwej propagandzie". Te wszystkie radosne zagrywki i złagodzenie nuty w refrenie zalane są krzykiem i desperacją. Nie jestem fanem takiej muzyki, ale wiem, że zwolenników nie brak - a w tym kawałku wszystko, co najlepsze z tych rejonów, jak najbardziej jest zawarte i stanowi wstęp do największego hitu "Zniszczyć wszystko" - ryzykownie zatytułowanego "Dopóki moje serce bije". Krótko mówiąc to najbardziej przystępny numer na tej płycie zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Ma jednak jedną wielką zaletę: superzajebisty, rozwarstwiony riff, który miecie takie przeboje, jak nie wiedzieć czemu słynne swego czasu "Kwiaty...". Ma powstać obrazek do tej pieśni i wcale się nie dziwię, bo potencjał przebojowości ma niezaprzeczalny. Jak dla mnie nawet zbyt wielki. Jakby odjąć tutaj czyste wokale Aumana, to nawet gwiazdy z Soilwork mogłyby się poczuć zagrożone - przyspieszenie i solówka w tym kawałku wszak urywają dupę.
No dobra, teraz do fanów. Pewnie zauważyliście, że jak ognia unikam słowa "hardcore". Spokojnie, jest tutaj i "spodenkowe wymiatanie", ale zdecydowanie zmetalizowane. "Kim, kim, kim kurwa jesteś...", krzyczą "Granice rozsądku". Nie wiem kim, kim, kim kurwa jestem... żeby oceniać taki styl grania, bo rzadko go łapię, a jak już za coś cenię, to za takie kapele, jak Biohazard czy Sick Of It All, gdzie czułem szczerość i agresję gett Nowego Jorku. W tym wypadku wyszło klawo i wielce rasowo, innymi słowy wierzę temu tekstowi, a to już dużo.
No i na koniec highlity, moje rzecz jasna - "Promienie umierającego słońca" oraz "Nie ma we mnie Boga" - w których sepulturowo - chimairowe naleciałości płaszczą beret. Pełne emocji i histerii wokale, południowe brzmienia kaskad gitar firmy Andreasa Kissera, połączone z hipnozą "The Infection" ekipy Marka Huntera i Roba Arnolda - na naszym gruncie - pierwsza klasa.
Ciepłe słowa należą się bezsprzecznie Daronowi. Solówki, które wypierdala, to nie odloty naszych mistrzów death metalu, jednak warto podkreślić, że na "Zniszczyć wszystko" znów dołączył do niewielkiej ekipy "Polish Metallers", którzy coś więcej niż pedał i tremolo potrafią z gitary wycisnąć. Nie wiem, kto uczył go grać, czy może spędził lata młodzieńcze przy Grundigu, wzorując się na mistrzach, ale ten jego klasyczny styl wbrew pozorom do muzyki Frontside świetnie pasuje. Tutaj nieco chyba dostał po łapach od Demona, bo popisów jest mniej niż to bywało wcześniej, ale jak już są, to sprawnie zaaranżowane i mistrzowsko wykonane. Aż chce się zapytać - Panie Daron, to ile razy padło słowo "kurwa" przy ich cyzelowaniu w studio?
Świetny krążek. Może nie "Niszczy wszystkiego", bo ma te bardziej liryczne momenty, ale na pewno zostanie ze słuchaczem na długo, dając dużo radochy z odsłuchu. Jest klimat, jest miazga, jest moment wirtuozerii i szczere uczucia. Zasięgiem rażenia umiejscawiam go gdzieś między "I odpuść nam nasze winy" a "Zmierzchem bogów", z tym zastrzeżeniem, że jest po prostu lepszy. Kto ma do Frontside jeszcze jakieś "ale", odsyłam do wywiadu, reszta - która w dupie ma wygrażania zawistnych Polaczków i speców od metalu - może brać w ciemno. Mi się podoba.
sentyment sentymentem, ale z Astkiem ten zespół był jakiś, teraz to szkoda gadać
Wielki plus dla tej płytki ode mnie!
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Hate "Erebos"
- autor: Łukasz Sputowski
- autor: EmilRegis
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Decapitated "Carnival Is Forever"
- autor: Megakruk
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Kat & Roman Kostrzewski "Biało-czarna"
- autor: Do diabła