- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Fredrik Thordendal's Special Defects "Sol Niger Within"
"Sol Niger Within" (spotkałem też tytuł "Sol Niger Within version 3.33") to kaseta dziwaczna. To jeden utwór składający się z ponad 20 części, wypełnionych dziwacznymi tekstami i równie dziwaczną muzyką. Jak określić gatunek tej muzyki? Hmmmm... Od thrash metalu po jazz. Od liryki po agresję... Ale całość spina dosyć psychodeliczny i klaustrofobiczny nastrój. Tak więc nazwałem to metalową psychodelą, ale nie jestem do końca przekonany, czy mam rację :). Bo dużo tu także jazzowych naleciałości, miejscami jest też podobna (jak gdzieś przeczytałem, bo Meshuggah nie znam) do rodzimego zespołu Fredrika - czyli właśnie Meshuggah...
Przez cały czas, zza najróżniejszych plam dźwiękowych i barwnych muzycznych wybuchów, przebija się niemal ahumanistyczny, rwany, ostry aż do bólu gitarowy riff. Ta płyta cała jest jakaś taka sztuczna, niczym dziecko cyborga, pławiące się zaraz po porodzie z radością w resztkach łożyska i śluzie. Fredrik wywija na gitarze najdziwniejsze aharmoniczne solówki, by chwilę potem zamiatać pięknie i lirycznie. Zaglądamy przez okno do świata pokoju, harmonii i miłości. Ale to tylko przez chwilę. Zaraz potem wracamy do naszej brudnej, mechanicznej rzeczywistości.
Fredrik gra tu niemal na wszystkim (gitara, bas, klawisze, wokal), ale wspomagają go także Morgan Agren (perkusja - bardzo dużo jazzowego walenia gdzie popadnie :) ), Kantor Magnus Larsson (organy kościelne), Jonas Knutsson (saksofon), Victor Alneng (yidaki) i jeszcze kilka osób. Kantor Magnus Larsson daje o sobie znać chyba tylko w jednym utworze ("Vitamin K Experience (A Homage To The Scientist/John Lilly)"), ale za to jak! :) Czyżby to jakiś kościół zreformowany dla robotów i maszyn biurowych? Teksty pisał niejaki P. Marklund, a teksty te pełne są cyberpunkowego klimatu - gdzieś między Jesusem Chrystusem a klonowaniem. Między moralnością, grzechem, a chemią i genetyką. Pokręcone niczym schizofreniczna lodówka z osobowością.
Nie chcę być źle zrozumiany - to nie jest jakaś nowoczesna mieszanka techna i metalu. Nic z tych rzeczy. To jest brudny metal pełen rurek, kabli, wtyczek i bzyczących maszynek z czerwonymi ślepiami. Ten klimat wylewa się ze słuchawek i zdaje się być postrzegany podświadomie... To nie kaseta - to paszport do innej rzeczywistości. A muzyka jest jedynie środkiem, nie celem...