- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Frank Zappa "Funky Nothingness"
Informacja, że do sprzedaży trafi "zaginiony album" Franka Zappy, stanowiący kontynuację ścieżki obranej przez niego na "Hot Rats", czyli jednej z najbardziej docenianych pozycji w dyskografii artysty, z okresu, gdy jego twórczość obfitowała w instrumentalne utwory w stylu fusion, brzmiała co najmniej zachęcająco. Równocześnie obawiałem się trochę, że kompilacja archiwalnych nagrań przypominać będzie śmietnik z odrzuconymi pomysłami. Nie liczyłem na nic na poziomie albumów "Hot Rats" ani "The Grand Wazoo", ale miałem nadzieję, że pod względem strawności materiałowi bliżej będzie do "Chunga's Revenge" niż do "Waka/Jawaka".
Rzut oka na listę utworów na częściowo odblaskowej okładce "Funky Nothingness" może ostudzić wstępny entuzjazm fanów Zappy. Aż cztery tytuły - "Chunga's Revenge", "Sharleena", "Transylvania Boogie" i "The Clap" - znane są z albumu "Chunga's Revenge", do tego niektóre z nich pojawiają się po kilka razy. Wszystko tłumaczy książeczka z krótkimi opisami większości utworów oraz kilkustronicową historią procesu formowania się składu zespołu. Na "Funky Nothingness" trafiły nagrania w większości z sesji z pierwszej połowy 1970 r., a część z nich rzeczywiście znalazła się wkrótce potem na "Chunga's Revenge", ale nie w kompletnych formach, tylko łącznie zaledwie kilka minut wycięte ze znacznie dłuższych całości. Nie można bynajmniej stwierdzić, że Zappa odrzucił fragmenty nudne lub bezwartościowe. Co do powtarzającego się "Chunga's Revenge", warto zwrócić uwagę na czasy trwania utworu: najkrótsza z trzech zawartych na "Funky Nothingness" studyjnych wersji ma trochę ponad dziewięć minut, a najdłuższa - prawie dwadzieścia. Różnice tkwią w solówkach. Ponadto dwa nagrania z albumu zamieszczone zostały już wcześniej na pośmiertnych kompilacjach Zappy, część ścieżek z "I'm a Rollin' Stone" utworzyła szkielet "Stink-Foot", a "Twinkle Tits" znany jest z wykonań koncertowych. Może się wydawać, że to sporo odgrzewanych kotletów, tylko że "Funky Nothingness" zawiera łącznie aż trzy i pół godziny muzyki. Jeśli ktoś szuka nieznanego wcześniej materiału, powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Na winylowe wydanie trafiło tylko jedenaście nagrań, trwających łącznie siedemdziesiąt pięć minut. Zestaw ten nosi tytuł "Funky Nothingness - The Album". Zdecydowanie warto jest sięgnąć po wersję cyfrową lub kompaktową. Z trzech srebrnych krążków, dwa dodatkowe nazwano "Zappa/Hot Rats '70: Session Masters & Bonus Nothingness" i "Zappa/Hot Rats '70: More Session Masters & Bonus Nothingness". Opiekunowie archiwów Franka Zappy zadbali przy tym, żeby pełny materiał miał cechy przemyślanej całości: klamrę dla niej tworzą dwa jedyne starsze nagrania, wersje utworu tytułowego, z sesji z 1967 r. W krótkich, akustycznych, bluesowych kawałkach liderowi towarzyszyli basista Roy Estrada i gitarzysta rytmiczny Motorhead Sherwood.
W pierwszych miesiącach 1970 r. w studiu zebrał się skład: Frank Zappa jako gitarzysta, wokalista, perkusista i basista, Don "Sugarcane" Harris jako skrzypek, organista i wokalista, Ian Underwood jako klawiszowiec, saksofonista i gitarzysta rytmiczny, Max Bennett jako basista oraz Aynsley Dunbar jako perkusista. Na "Funky Nothingness" nie słychać więc bigbandowych zapędów znanych z albumów "Waka/Jawaka" i "The Grand Wazoo". W przeciwieństwie również do "Hot Rats", dęciaki występują tu sporadycznie i nie grają nawet jednej solówki. Nie mamy tu też do czynienia z albumem złożonym ze szczegółowo napisanych kompozycji. W znacznym stopniu jest to dzieło zdolnych improwizatorów, pięciu jamujących instrumentalistów, w duchu utworów "The Gumbo Variations" i "Willie the Pimp" z "Hot Rats". Trafiły się również elementy piosenkowe: soulowy pastisz "Love Will Make Your Mind Go Wild", "Sharleena" oraz covery "I'm a Rollin' Stone" Lightnin' Slima i "Work with Me Annie/Annie Had a Baby" z repertuaru The Midnighters. Mimo że w efekcie słuchacze otrzymali coś z eklektyczności albumu "Chunga's Revenge", materiał z "Funky Nothingness" i tak jest od niego spójniejszy.
W większości instrumentalne fusion i rock o wyraźnie bluesowych korzeniach - tak można w skrócie opisać dzieło Franka Zappy i jego zespołu. Trzeci krążek jest nawet w całości pozbawiony partii wokalnych. Masowo obecnym i szczególnie wartym uwagi składnikiem "Funky Nothingness" są za to solówki. O kunszcie samego Zappy jako gitarzysty przekonywać jego fanów nie trzeba, jak również oczywista jest rola przewodnia jego instrumentu. Sporo pola do popisu dostał i świetnie wykorzystał też skrzypek. Don "Sugarcane" Harris porwać potrafił m.in. w "Sharleena", "I'm a Rollin' Stone" i "Twinkle Tits". Pierwsza płyta to w niemałej części długie partie instrumentalne z dobrą sekcją rytmiczną oraz z wychodzącymi na prowadzenie właśnie gitarą i skrzypcami. Na krążku drugim bardziej wyczuwalna jest już obecność klawiszy. Perkusista Aynsley Dunbar pokazał talent chociażby w piątym i ósmym podejściu do "Chunga's Revenge". Za kulminację popisów członków zespołu uznać można osiemnastominutowy "Transylvania Boogie". Przedstawiona na "Funky Nothingness" wersja zawiera solówki gitarzysty, klawiszowca, basisty i perkusisty.
Do wywołania u słuchacza ekscytacji nie potrzeba jednak kwintetu. Perełką są nagrania zatytułowane "Tommy/Vincent Duo" - energiczne i finezyjne jamy w wykonaniu Dunbara i obsługującego gitary, w tym basową, Zappy. Bazujący na takich improwizacjach "Moldred" robi już niestety słabsze wrażenie. Zapewne nie każdego zachwyci za to okrojenie składu do jednej osoby - lidera. "The Clap", choć dla prawdziwych fanów Zappy powinien to być skarb do wielokrotnego przesłuchania i obowiązkowego podziwu, jest pozycją mniej przystępną. Muzyk, samodzielnie obsługując rozmaite instrumenty perkusyjne, udał się tu na kilkanaście minut w rejony bardziej freejazzowe, awangardowe i eksperymentalne. Od innej strony zaprezentował się w nieco bluesowym "Halos and Arrows" - nie wykazał się w nim odkrywczością, po prostu sprawnie i przyjemnie dla ucha zagrał na kilku gitarach, w tym na akustycznej. Jeśli wierzyć opisowi utworu w książeczce, sam kompozytor prawdopodobnie nie potraktował swojego dzieła poważnie.
"Funky Nothingness" trafi do gustów przede wszystkim miłośników Franka Zappy jako znakomitego gitarzysty otaczającego się zespołem podobnie świetnych muzyków, prezentującego przepełniony solówkami, głównie instrumentalny materiał z rejonów rocka, fusion i bluesa. Album może dumnie zajmować miejsce obok "Hot Rats" i "Chunga's Revenge" - jeśli nie jako w pełni samodzielna pozycja, to przynajmniej jako alternatywna wersja drugiego z nich, ale na pewno nie tylko jako ciekawostka.