- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Flotsam and Jetsam "No Place for Disgrace"
Płyta rządzi od samego początku. Pomimo tego, że została wydana w 1988 roku, zmiata z powierzchni ziemi większość nowszych produkcji. THIS IS THRASH METAL, SO FUCK OFF. Tu nie ma miejsca na pitolenie i wykorzystywanie instrumentów klawiszowych, up-to-date kobiecych wokali, jakichś śmiesznych klimatów, którymi próbuje się maskować nieudolność gitarzystów. To jest prawdziwa MUZYKA. Wszystkie 10 kawałków masakruje Twój umysł. I co najważniejsze, każdy z nich jest niepowtarzalny, przebojowy i thrashowy na wylot. Techniczne zagrania i rozbudowane, finezyjne solówki, niesamowicie ekspresyjny wokal Erica A. K. powoduje, że druga płyta thrashers z Phoenix nie znudziła mi się przez 11 lat. Niewiele jest takich kapel, które w dobie zalewu chłamem, pozostały wierne sobie i swoim korzeniom, kontynując obraną wcześniej drogę. Do nich bez wątpienia należy Flotsam & Jetsam. Przy powstawaniu płyty udzielało się, co może wydać się nieco paradoksalne, aż trzech gitarzystów basowych. Byli to kolejno Jason Newsted, jeszcze przed odejściem do Metalliki, Michael Spencer - raczej krótki staż w zespole - i wreszcie Troy Gregory. Przejdźmy jednak do zawartości krążka.
"No Place For Disgrace", kawałek tytułowy i zarazem pierwszy na płycie, rozpoczyna się gitarą, by później dać nam nieźle popalić. Wyjeżdża perkusja, wspomagana przez niezwykle melodyjne riffy Eda Carlsona i Michaela Gilberta. To, co odróżnia thrash metal od innych gatunków, to chóralne refreny - są!!!!!!! Dalej zwolnienie, melodia, niesamowity śpiew i ta solówka. Thrash 'till death. To trzeba usłyszeć, tym trzeba żyć. Kolej na "Dreams Of Death". Nie ma miejsca na kompromis, potężny kop od samego początku. Szybki, technicznie zagrany utwór. Swoja linią melodyczną odbiega nieco od tego, co mogliśmy usłyszeć poprzednio. Szybkość - to chyba najbardziej trafne określenie. Klasyczny thrashowy kawał mięcha, bez ściemniania. Tutaj również wspaniałe gitary i partia solowa, w tle pracująca sekcja rytmiczna. Oni są bogami. Jedziemy dalej. "N. E. Terror" startuje i miażdży nas niczym walec drogowy. Cóż, nie rozumiem jednego. Dlaczego ten zespół nie jest w Polsce bardziej popularny niż na przykład Dimmu Borgir czy Emperor? Chyba dlatego, że metal przechodzi jakiś okres zapaści. Szkoda czasu. Otrzeźwia mnie dopiero gitara, która choć przez chwile pozwala przypomnieć sobie stare, dobre czasy, kiedy Metallica grała jeszcze metal, a nie pop rock. Riffy, riffy, takie niepowtarzalne i bardzo charakterystyczne dla każdego zespołu w owym okresie, tego brakuje dzisiejszym muzykom. Trend na metalowe ballady reprezentuje "Escape From Within". Przypomina może "One", a może "The Ballad". Równie spokojny początek, konkretne zagrania, przejrzysty motyw, dobry tekst, po czym szybkie thrashowe granie, popisy najlepszego wokalisty na świecie. Wszystko okraszone solówkami. A na koniec piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii z respiratora, kiedy Twoje życie odchodzi. Dalej przerobiony Elton John "Saturday`s Night All Right For Fighting". Dla mnie bomba, szczególnie jeśli chodzi o pianinko pobrzmiewające gdzieś obok refrenu. Teledysk do tego numeru prezentowany w Headbangers Ball dawno temu - i co nam z tego zostało?
"Hard On You" jest taki jak tytuł. Wolniejszy, zdecydowanie na pierwszym planie perkusja Kelly Smitha i bas Troya Gregory. Dzięki temu tandemowi wszystko brzmi potężnie. Gitary jakby trochę schowane. Krótka melodyjna solówka, odbiegająca od tego, czym katowali nas Kerry King i Jeff Hanneman. Teraz "I Live You Die" - na początku popisy basisty i perkusisty, połączone w całość thrashowym riffem... I tak jest do końca, bogactwo brzmienia, ściana dźwięku, po prostu każdy utwór jest doskonały. To, co odróżnia tę płytę od innych z tamtego okresu, to ciężar połączony z melodią. Nie ma tego na "Pleasures Of The Flesh" Exodus, "Under The Influence" Overkill, "The New Order" Testament, "Among The Living" Anthrax, "South Of Heaven" Slayer czy "Frolic Through The Park" Death Angel, żeby wymienić tylko tych największych. Trudno tutaj w ogóle znaleźć jakieś porównania. Ta płyta być może jest tak wielka jak "...And Justice For All". Kto jeszcze gra dwuminutowe partie solowe na dwie gitary ? Nikt. Flotsam & Jetsam uderzają dalej. Kolejno "Misguided Fortune", "P.A.A.B." i instrumentalny "The Jones". I każdy z tych utworów jest inny, każdy ma swoja żywiołowość, feeling i technikę...
Wszystko... Ta płyta jest tak dobra, że nigdy mogłaby się nie kończyć... Ponad 50 minut machania piórami i stage-divingu z kanapy na dywan... Czego życzę wszystkim.