- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Florence And The Machine "Lungs"
Znajomość z Florence And The Machine zacząłem niechronologicznie, bo od drugiej płyty. Jak debiut, czyli "Lungs", wypada po wcześniejszym zapoznaniu się z "Ceremonials"?
Po pierwszych dwóch, trzech przesłuchaniach - niekorzystnie. Nawet zacząłem snuć teorie, że debiuty są gorsze od drugich płyt. Na pierwszym albumie zespół zachłystuje się faktem, że wchodzi do studia, wykorzystuje pomysły z wielu lat, więc nawet jeśli płyta jest dobra, to dużo w niej chaosu, nieuporządkowania, co może przeszkadzać. Znalazłem kilka przykładów na poparcie tej tezy, niestety więcej na jej obalenie, więc dałem sobie z nią spokój. Ale akurat w przypadku Florence And The Machnie te przemyślenia wydawały mi się trafne. Co nie zmienia faktu, że "Lungs" jest płytą dobrą. Przyjemnie się jej słucha, ale... inaczej. Jeśli dla kogoś to pierwsze spotkanie z rudowłosą Walijką, to tej różnicy nie wychwyci, mnie jednak początkowo coś nie pasowało.
"Ceremonials" to spacer przez mroczny, tajemniczy, z pozoru niebezpieczny, baśniowy las, z Florence - ubraną w ciemną suknię z kapturem - jako przewodnikiem. Tymczasem na "Lungs" wokalistka wraz z towarzyszącymi jej muzykami zabiera nas na piękną łąkę, na której chce się skakać i tańczyć. Może polana jest i dziwaczna, kojarzy się z "Alicją w Krainie Czarów", ale to zupełnie inne klimaty niż "Ceremonials".
Czy to źle? Absolutnie nie! I dopiero z czasem przestawiłem się i nie zwracałem na to uwagi, a różnorodność zaczęła mi się coraz bardziej podobać. Tak, ta płyta jest zdecydowanie bardziej szalona - a przynajmniej swobodniejsza. Są szybkie, radosne (pod względem muzyki) numery, takie jak fantastyczne "Dog Days Are Over" czy "Between Two Lungs", oraz przyjemnie bujające, jak "Girl With One Eye" czy "Hurricane Drunk". Jest też zapowiedź stylu, jaki zespół przyjmie na "Ceremonials" - gdyby dodać chór do "Howl", spokojnie mógłby zmieścić się na drugim w kolejności krążku. To jednak dużo lżejsze granie niż w przypadku kontynuacji.
Na więcej pozwalała sobie też sama Florence. W jej głosie więcej luzu, swobody, radości ze śpiewu. Czasami nawet za bardzo, bo "Kiss With A Fist" jest strasznie słodki i w nim urocza wokalistka brzmi jak gwiazdeczka pop - nie, to nie jest Florence, jaką uwielbiam. Na "Ceremonials" Flo też brzmi genialnie, ale jej wokal jest mimo wszystko teatralny, nie brakuje w nim patosu. Wydobywa się nieprawdopodobna moc, jednak wyreżyserowana - na początku się tego nie odczuwa, bo człowiek pada na kolana z podziwu, ale z czasem, przy długich spotkaniach z płytą, zaczyna się męczyć i po prostu dusić tą powagą. Na "Lungs" tego nie ma - a takie zabawy głosem, jak w "Dogs Day Are Over", to wisienka na rudowłosej głowie wokalistki.
"Lungs" nie jest ani gorsze, ani lepsze od "Ceremonials". To dwie różne płyty, ale na każdej czuć klimat i magię Florence. To też świadczy o klasie zespołu, który się rozwija, kombinuje, zachowując przy tym swój styl. Warto.