- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Fleet Foxes "Fleet Foxes"
Takie utwory, jak "Turn, Turn, Turn" The Byrds czy "California Dreaming" The Mamas and the Papas stanowią absolutną klasykę rocka i jak nic innego kojarzą się z epoką dzieci kwiatów. Aż dziw bierze, że przez tyle lat żaden zespół nie pokusił się o zagranie czegoś w tym stylu. No, przesadzam - żaden z nich po prostu nie odniósł odczuwalnego w kraju nad Wisłą sukcesu. Kiedy jednak ukazał się debiutancki album Fleet Foxes, na ich punkcie oszalał cały świat. Młoda, amerykańska kapela nagrała płytę paradoks. Oryginalną, choć nie ma w niej nawet odrobiny oryginalności. Ale przede wszystkim piękną, której nawet młodzież słucha z prawdziwą przyjemnością, pomimo tego, że brzmi jakby żywcem wyjęta była z czasów młodości naszych rodziców.
Jesień się zbliża. Byliście już w tym roku na grzybach? Po wysłuchaniu paru kawałków Fleet Foxes człowieka nachodzi cała setka takich pytań (o ile oczywiście nie krzywi się właśnie w grymasie świętego oburzenia, że na tej płycie nie ma ani grama metalu). To idealna ścieżka dźwiękowa dla filmu o traperach, bo amerykański klimat czuje się tu na każdym kroku i co ważne, ani trochę to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, zaskakuje świeżość, autentyczność i tajemna moc, jaką czuć w tych nagraniach. A po przesłuchaniu całości - po prostu włącza się ten album od początku. Ja swego czasu robiłem tak niemal dzień w dzień.
O co tu chodzi? O fantastyczny śpiew Robina Pecknolda, w którego głosie, choć chłopak ma ledwie 23 lata, słychać doświadczenie całych pokoleń. O harmonie wokalne i chórki na pięć wspaniałych głosów, takie jak w "White Winter Hymnal" czy "Heard Them Stirring". O barwne opowieści, jakie muzycy wspólnie snują w kolejnych piosenkach, sprawiając, że słuchacz czuje, jakby siedział wśród nich przy ognisku. O te folkowe aranżacje, w każdej piosence nieco inne, raz delikatne, innym razem zaskakujące swoim bogactwem, ale zawsze idealnie pasujące do klimatu kompozycji. Bo piękne melodie i muzyczne pomysły wręcz się tutaj prześcigają, wyskakując jedna zza drugiej nawet w obrębie tych samych utworów.
Który jest najlepszy? Oj, naprawdę trudno wskazać. Bo jak tu stwierdzić, czy pierwszeństwo ma genialny "White Winter Hymnal", czy może któraś z cudownych ballad "Your Protector" lub "Blue Ridge Mountains", obu o klimacie tak przejmującym, że serce się kraje, a jednocześnie między sobą tak odmiennym. Do grona faworytów zdecydowanie zaliczyłbym też "He Doesn't Know Why", nawet jeśli refren tej niesamowicie melodyjnej kompozycji trochę mi nie pasuje do całości. Ogromnym sukcesem muzyków jest to, że nie ma tu ani odrobiny miejsca na nudę. Delikatne ballady, jak "Tiger Mountain Peasant Song", mieszają się z radosnymi, skocznymi niemal piosenkami w rodzaju "Quiet Houses". Płyta jest też ujęta świetną klamrą w postaci rozpoczynającego całość "Sun It Rises", idealnie wprowadzającego w nastrój albumu, oraz prawie a capella zaśpiewanego "Olivera Jamesa".
Bardzo trudno dziś o tak dobrą, równą płytę. Może dlatego, że trwa niecałe czterdzieści minut, jak jej odpowiedniczki sprzed lat. Dlatego tak cieszy i sprawia, że chce się więcej i więcej, bo kończy się, zanim na dobre zdąży się znudzić. Pozostaje pytanie, czy młodzi (wszyscy mają po dwadzieścia parę lat) muzycy będą w stanie nagrać kolejny (wcześniej wydali jeszcze dwie EPki), tak samo dobry album. Trzymam kciuki.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
HammerFall "No Sacrifice, No Victory"
- autor: Megakruk
Resurrecturis "Non Voglio Morire"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Metallica "St. Anger"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski