- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Fish "13th Star"
Derek William Dick, czyli Fish, przyzwyczaił nas do tego, że ostatnio nie wydaje swoich płyt zbyt często. Poprzednia - "Field of Crows" - ukazała się w 2003 roku. Przyszedł wreszcie czas na kolejną, zatytułowaną "13th Star". Nazwa albumu jest nieprzypadkowa. Jak twierdzi artysta, trzynastka to jego szczęśliwa liczba. Poza tym, jak się okazuje, ten krążek jest trzynastą studyjną pozycją (cztery z Marillion plus dziewięć solowych). Jeszcze coś. Otóż, jak mówi Fish w jednym z wywiadów, w jego życiu ważną rolę odegrało do tej pory dwanaście kobiet. I nie miał na myśli tylko romansów, gdyż do grona tych niewiast wchodzą między innymi: matka, siostra, pierwsza miłość, pierwsza żona, córka itd. No i ta trzynasta, na którą czeka. Wydawnictwo miało premierę w lutym 2008, lecz można je było nabyć w Polsce przedpremierowo w czasie trasy koncertowej "Clutching at Stars" w październiku 2007. W specjalnym opakowaniu, gdzie przeważają niebieskie barwy, mamy też dodatek w postaci nośnika DVD zatytułowany "The Making of 13th Star".
Wielki Szkot (pochodzi z Edynburga i mierzy dwa metry wzrostu) przedstawił nam na tym albumie dwa podstawowe oblicza. Pierwsze - rockowe: dynamiczne i żywiołowe. Taki właśnie jest początek ("Circle Line" i "Square Go"). Druga odsłona to balladowe, niemalże akustyczne kawałki, czyli "Miles de Besos", "Zoe 25", "Where in the World" (sama subtelność, ani grama intensywności), a także "Arc of the Curve" - z przepięknie nostalgiczną partią gitary elektrycznej i klimatyczną solówką.
"Dark Star" łączy te dwie strony muzycznego wizerunku, to numer w stylu balladowym, jeżeli chodzi o nastrój, natomiast w warstwie brzmieniowej stanowi przykład świetnego rockowego kawałka. Ciężka gitara i potężna perkusja oraz natarczywy i wyrazisty wokal. Niesamowicie dynamicznie prezentuje się "Manchmal" (to w języku niemieckim: "Czasem"), choć w finale słyszymy w nim zwolnienie tempa. Niestety solą w oku jest na tej płycie zupełnie nieciekawy, do tego z banalnym, wręcz irytującym refrenem, dosadny "Openwater". Ostatnia piosenka, czyli utwór tytułowy, jawi się jako spokojna propozycja z krainy łagodności bez solowych zagrywek.
Właśnie tak prezentuje się w studio wujek Fish z zespołem. Bardzo rzetelny i konsekwentny w swej formule album. Jest tu mnóstwo melodii, uczucia i wyważonych proporcji dźwiękowych. Kompozytorem nagrań jest basista Steve Vantis, który zadebiutował w tej roli w bardzo udany sposób. Tylko pod jednym utworem podpisał się Foss Paterson ("Miles the Besos"). Oczywiście wszystkie teksty jak zwykle popełnił Ryba. Cóż, nie wiadomo, co będzie z Dickiem, jeżeli chodzi o dalszą twórczość. Znamy jego zapędy odnośnie kariery aktorskiej, którą kontynuuje. Udziela się również w radiu "Planet Rock". Natomiast w życiu prywatnym niezbyt dobrze mu się układa (operacje strun głosowych i rozwód z drugą żoną). Na razie "Trzynasta Gwiazda" musi nam wystarczyć. Na razie.
Tymczasem artysta (w towarzystwie Franka Ushera - gitara akustyczna oraz Fossa Patersona - klawisze) zawitał do Polski na cykl jedenastu koncertów w ramach akustycznej trasy na przełomie marca i kwietnia 2011 roku.
Materiały dotyczące zespołu
- Fish