- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Fear Factory "Mechanize"
Na początek nieco kurestwa i recenzenckiego puszczalstwa. Podobno w przyrodzie jest takie prawo, że góra z górą przez tysiąclecia zejść się ze sobą nie mają prawa. Czy w przypadku Fear Factory Anno 2010 człowiek zaradził i temu problemowi, zmniejszając po prostu tarcie za pomocą substancji złożonej z wazeliny i portretów Benjamina Franklina? Kolor jej zielonkawy, lecz tam, gdzie nie wejdziesz siłą, musisz pierwej posmarować. I tak Dino Cezares i Burton C. Bell znów są razem w związkach zawodowych Fabryki. A może przesadzam, może oni po prostu są na siebie skazani, bo ani "Dzwonek" bez Cazaresa, ani sam Cazares z Divine Heresy, Asesino i czym tam jeszcze, cokolwiek by robili, takiego samego sukcesu, co razem, nie mieli prawa odnieść. Chłodna kalkulacja? Być może, ale zarazem nie tylko. "Mechanize", ich najnowsza konstrukcja, miażdży przywodząc w parametrach wysokoamperowego natężenia momenty dwóch pierwszych płyt, dobijając młotem udarowym, za którego sterami Raymonda Herrerę zastąpił sam Gene Hoglan, czynnie włączony w komponowanie nowych wałków. To nie mogło się nie udać.
Żeby było jasne, nie padłem ofiarą dewiacji na punkcie dźwięków wytwarzanych przez Fear Factory. Od upowszechnianej przez nich "technologizacji" metalu wolę szatana brodzącego w smole, krwi i spermie w wersji dajmy na to czortów z Angelcorpse, ale nawet broniąc się rękami i kopytami, nie jestem w stanie zdyskredytować dokonań byłych mega gwiazd Roadrunner Rec. Nie dość, że oni to wymyślili w takim opakowaniu, to do dziś mało kto robi rzecz tak przekonująco, jak oni (patrz ostatnia płyta Mnemic), że po odsłuchu sam zastanawiam się, czy życie zawdzięczam biciu serca, czy może to jakiś kabel w dupie napędza cały ten szajs. W tym miejscu z czystym sumieniem apeluję więc także do fanów innego grania - dajcie tej płycie szansę.
Odsłuchanie pierwszych taktów cyberpieśni "Mechanize" może być mylące. Oczywiście to klasyczne dla tej ekipy przyłojenie z wyraźnym posmakiem core'a i elektronicznie wygenerowanym, fabrycznym smrodem rdzy i towotu, ale już na "Industrial Discipline" władzę nad krążkiem coraz wyraźniej zaczyna przejmować the mighty death metal. Ten bardziej finezyjny i techniczny ma się rozumieć, na poziomie "Fear Campaign", chlastający w papę zagrywkami stojącymi jedną nogą w "Indyvidual..." lub "Symbolic" autorstwa wiadomo kogo (RIP). Początek "Powershifter" każe sprawdzić jeszcze raz okładkę w poszukiwaniu notki na temat gościnnego udziału delegacji braci Kolesne (z okresu "Ageless Venomous"), ale charakterystyczny melodyjny refren przypomina, że dalej jesteśmy w Stanach, a poncz na tym gardenparty miesza tylko i wyłącznie Fear Factory. Z tej melodii nawet dorośli słuchacze jednak nie będą czynić im wyrzutów. Nie sposób tego robić, będąc wciągniętym w bezlitosne zębatki genialnego "Christplotation" (co za tytuł!) z zapętlonymi przejściami gitarowymi a la Cannibal Corpse czy instrumentalnego, marszowego manifestu "Metallic Division". Być może niejeden skrzywi się, poznając kończący płytę, natchniony "Final Exit". Rozumiem to, bo słuchając go sam w drodze z łazienki do kibla o mało nie pośliznąłem się na lukrowej polewie, jaką ten numer jest polany. I tu z ratunkiem przybywa Gene Hoglan. Gary, jakimi podrasował tę pościelówę, wprowadzą w stan zakłopotania niejednego speca od nabijania i same w sobie czynią ją rzeczą wartą posłuchania, choćby z powodu nienagannego warsztatu i przejść, które tylko jemu się udają. Tyle do ogółu odbiorców.
Co do fanów Fear Factory, jestem niestety świadom, że mimo wszechobecnej klasy otaczającej te nuty, każdy z nich będzie musiał rozwiązać łamigłówkę, w której tkwi odpowiedź na pytanie, czy opłaca się tego słuchać pod szyldem Fear Factory? Co to w ogóle jest true podwójne "F"? Tylko to z Cazaresem, Herrerą i Bellem, to z Herrerą i Bellem, ale bez Cazaresa, czy w końcu z Cazarsem i Bellem, pozbawiony za to Herrery. Tu zdania są już podzielone, a jak dla mnie... Cóż, "Mechanize", choć pełen odwołań do ich najbardziej sławetnych momentów, za sprawą Hoglana i pozazakładowych doświadczeń Dino, jest także delikatnym przedefiniowaniem stylu grania w stronę czystego metalu. Choć wszystko brzmi tu mechanicznie i precyzyjnie, to jednak czuć przede wszystkim pierdolnięcie żywego instrumentu. Choć legenda Dark Angel i Death mechanicznie młóci stopą, niszcząc nawet takie programiki, jak "drumkit from hell", to też czuć, że stworzyła go matka natura, a nie jakaś biotechnologia z plemnikami na baterię. Patrząc na to wykonawstwo, dochodzę do wniosku, że tematyka ich tekstów, odnosząca się do hipotetycznego konfliktu między ludźmi i maszynami, jest tyleż na miejscu, co w końcu znalazła swój finał. Fear Factory, pozostając ludźmi, osiągnęli po prostu ich precyzję. Mimo iż piekarniki w tej kuchni mają ciekłokrystaliczne wyświetlacze, to jednak powstał w nich kawał świetnie dosmażonego, może genetycznie zmodyfikowanego, ale mięsiwa i za to Panowie brawa. W części rozpieprzył mnie także fakt, że wydaje to Candlelight - AFM, no ale taki rynek transferowy. Ludzie, dzwońcie po Greenpeace, bo Fabryka znów wylewa z siebie strach!
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Anathema "We're Here Because We're Here"
- autor: Paweł Kuncewicz
Nile "Those Whom the Gods Detest"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667