- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Faust "Wspólnota brudnych sumień"
Nie wszyscy mogą pamiętać zespół Faust, a do tego nazwa nie każdemu z tych lepiej zorientowanych skojarzy się w pierwszej kolejności z właściwą grupą: polską, grającą na przełomie stuleci melodyjny death metal, z tytułami "Król moru i perła" i "Misantropic Supremacy" w dyskografii. Informacja o powrocie formacji po trwającej ćwierć dekady przerwie nie należała w związku z tym do najbardziej elektryzujących w sezonie. Tym ważniejszym sprawdzianem był dla kapeli album "Wspólnota brudnych sumień".
Szybko można się zorientować, że Faust się zmienił. Już sam skład sugeruje wręcz, że to po prostu inny zespół, bowiem gitarzysta Tomasz "Kaman" Dąbrowski otoczył się zupełnie nowymi muzykami. Nie oznacza to, że całkowicie nieznanymi - lista kapel, w których dotychczas bębnił Paweł "Pavulon" Jaroszewicz, jest przecież imponująca. Z osobistości z bogatym doświadczeniem pojawia się jeszcze Filip "Heinrich" Hałucha, ale tylko jako gość, w chórkach. Najważniejsze są zresztą nie personalia, a styl. Faust kojarzony był głównie z melodyjnym death metalem, najpierw z tekstami po polsku, a potem po angielsku i z dodatkiem czystego, dość wysokiego, heavymetalowego śpiewu. Na "Wspólnocie brudnych sumień" formacja wróciła do ojczystego języka, poszerzyła swój zakres gatunków muzycznych i skupiła się na koncepcji.
Na uwagę zasługuje już książeczka, wyraźnie inspirowana stylem gotyckich rękopisów z ilustracjami. Warto nie tylko przyjrzeć się obrazkom, ale też przeczytać wstęp, według którego antyklerykalne teksty na albumie oparte są na prawdziwych historiach. Zespół chętnie sięgał po rozmaite środki podkreślające przekaz. Otwierający "Wspólnotę brudnych sumień" utwór "Wyznanie niewiary" zaczyna się szyderczą parafrazą "Ojcze nasz", wygłoszoną przy akompaniamencie m.in. wprowadzających kościelny klimat klawiszy. Zaraz po niej następuje deathowo-thrashowy atak, a po nim - mocny, balladowy finisz. Kompozycja zawiera więc wszystkie podstawowe elementy charakterystyczne dla albumu. Z różnego rodzaju dodatków wspierających przesłanie wyróżnić można jeszcze m.in. beczenie owiec w "Homo Homini Deus" oraz dialog między dzieckiem a spowiednikiem w "Zanim się obudzę". Z fragmentów spokojnych pochwała należy się za "Samotność" z cytatem ze "Złego miejsca" Deana Koontza - świetną, rockowo-metalową balladę, rzekłbym nawet, że klasyczną, chociaż nie ma w niej tradycyjnego podziału na zwrotki i refreny. Słuchaczom lubiącym, gdy jest szybko i ciężko, szczególnie powinny się spodobać instrumentalnie mogący budzić skojarzenia ze Slayerem "Homo Homini Deus" oraz najwyraźniej na całym albumie przywołujący echa dawnego stylu Fausta cover "In the Name of God" Unleashed. Najciekawsza pozostaje jednak sama zmienność: od takich elementów, jak stopniowo przyspieszający riff na początku "Życia bez życia", po takie kompozycje, jak "Zanim się obudzę" - przykład utworu, w którym sporo się dzieje. Cieszy też mocny finisz, zatytułowany "Niemiłość i trwoga", chociaż równocześnie prowadzi do smutku, bo trzydzieści trzy i pół minuty muzyki, w tym pół godziny materiału autorskiego, to zwyczajnie za mało.
Jeśli ktoś się czuje miłośnikiem i thrashowych ballad, i melodyjnego death metalu, odpowiadają mu tempa wolne i szybkie, nie są mu straszne pojawiające się co jakiś czas klawisze, a do tego pasuje mu antyklerykalny przekaz, "Wspólnota brudnych sumień" stanowić będzie ucztę dla jego uszu. Niestety pomimo braku słabych punktów da się wskazać jedną ogólną wadę albumu: czas. Muzyka tak różnorodna i na takim poziomie mogłaby rozbrzmiewać co najmniej dwa razy dłużej i nie nudzić. Gdyby jeszcze album wydany został jako dwupłytowy, porównywałbym go teraz do koncepcyjnych dzieł światowych gigantów rocka i metalu. Tak się nie stało, więc wspomnieć mogę najwyżej o skojarzeniach z twórczością Romana Kostrzewskiego i Kata z jego udziałem - co akurat nie jest tylko suchym stwierdzeniem, ale też komplementem. Bez wahania zaliczam "Wspólnotę brudnych sumień" do kategorii "dobra polska muzyka", bez podziału na gatunki.
Materiały dotyczące zespołu
- Faust