- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Fastball "Make Your Mama Proud"
"Make Your Mama Proud" to debiut kalifornijskiej grupy Fastball. Debiut dość przeciętny, nie wyróżniający się spośród albumów wydanych w tym czasie. A nie ma chyba nic gorszego w biznesie muzycznym, niż zadebiutować materiałem, który niewiele ma do zaoferowania przeciętnemu słuchaczowi. W takim wypadku dla grupy, która taki album wydała, jest to raczej koniec jej muzycznej kariery już na starcie. Na szczęście dla Fastball, los dał im jeszcze jedną szansę dwa lata później. Ale to było później. A wtedy, czyli w 1996 ich przyszłość muzyczna nie rysowała się jeszcze zbyt wyraźnie.
Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że "Make Your Mama Proud" okazał się albumem bardzo równym (raczej w negatywnym tego słowa znaczeniu), żaden kawałek niczym się nie wyróżniał. Muzyka proponowana przez panów z Fastball też niczym świeżym i oryginalnym się nie charakteryzowała. Klasyczny rock'n'roll przełomu lat '60 i '70. Troszkę klimatu dokonań Chucka Berry i Buddy'ego Holly, nieco więcej The Beatles i także trochę The Who. Plus pewne "coś", co można nazwać pierwiastkiem Fastball, czyli odrobinką własnej inwencji muzyków zespołu. Choć jest tej inwencji nieco za mało, by móc powiedzieć, że grupa ma jakiś własny styl. Jednak trudno zaprzeczyć, że da się tego albumu słuchać, a momentami słucha się go całkiem miło. Na przykład "Are You Ready For The Fallout?", opartego właściwie na paru akordach wygrywanych na gitarze akustycznej. Na dodatek kojarzącego się nieco z "Hope Of Deliverance" z repertuaru Paula Mc Cartney'a (album "Off The Ground"). Ale to naprawdę ładna piosenka. Albo "Seattle" z leciutko funkującym basem i fajnymi harmoniami wokalnymi. I jeszcze dynamiczna "Emily". To były akurat moje typy. Wasze mogłyby być zupełnie inne.
I tu pojawia się pytanie. Czy warto ten album polecić? Ujmę to tak: jeśli jesteś fanem Fastball, a nie słyszałeś tego albumu (bo na dobrą sprawę ciężko na niego trafić), poszukaj. W przeciwnym wypadku raczej nie zawracaj sobie nim głowy.
Materiały dotyczące zespołu
- Fastball