- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Faith No More "Album Of The Year"
Prawdę mówiąc, nie wierzyłem, że Faith No More nagrają jeszcze coś, co będzie godne mojej uwagi. Po genialnej płycie "Angel Dust", zaczęły docierać do mnie niepokojące wieści, które niestety się sprawdziły. Odszedł z zespołu Jim Martin, który jest jednym z moich ulubionych gitarzystów. I tak się zdenerwowałem, że następna płyta "King For A Day, Fool For A Lifetime" przeszła koło mnie prawie nie zauważona. Aż tu pewnego pięknego słucham sobie radia i czuję na plecach ciary. Zawsze tak u mnie jest, że jak muzyka mnie rusza, to mam dreszcze. :) Okazało się, że to jest Faith No More z nowej płyty. No ładnie, myślę sobie, chyba nadszedł czas, żeby się wreszcie z nimi przeprosić.
Już po pierwszym przesłuchaniu nie miałem wątpliwości - to na pewno jest płyta Faith No More. Nie można się nudzić, ponieważ, jak to bywało na poprzednich, chłopcy się nie powtarzają. Są momenty, które dają niezłego kopa, ale są i takie, przy których można odpocząć, a nawet pomarzyć. No ale prawie po kolei...
"Collision" - typowe dla Faith No More stopniowanie nastroju; subtelny wstęp z mięciutkim głosem Pattona, który przechodzi w agresywny refren z potężnymi klawiszami. Tak połączyć delikatne granie z szaleństwem w refrenach potrafi chyba jeszcze tylko Henry Rollins.
"Stripsearch" - zaczyna się dźwiękami rodem z muzyki techno, ale potem już jest normalnie :) - śliczna, wolniutka i melodyjna piosenka i dopiero na samym końcu robi się nieco mocniej i bardziej tajemniczo z interesującymi dźwiękami, płynącymi spod palców klawiszowca.
"Last Cup Of Sorrow", to jeden z moich ulubionych utworów tej płyty. Glos Pattona można tu usłyszeć w kilku barwach, raz jakby z megafonu, innym razem jeszcze inaczej przetworzony. Swoją drogą, nie znam w tej chwili człowieka, który przewyższałby wokalistę Faith No More. Tak jak powiedział jeden z moich kumpli: "jeżeli można śpiewać jeszcze lepiej to to jest koniec świata". :)
W "Naked In Front Of Computer" zaczyna się istne szaleństwo. Rwane riffy gitary i punkowo-hardcore'owa stopa-werbel przywodzi na myśl dokonania Helmet. Co Patton wyczynia z głosem, to już jest następna para kaloszy... W podobnym klimacie utrzymane są "Mouth To Mouth" z jakby wschodnimi motywami na klawiszach i "Got That Feeling" z kolejnym popisem wokalnym Mike'a.
W "Helpless" odpoczywamy, w tle śliczna akustyczna gitara i pierwszorzędne chórki. Troche elektrycznie robi się dopiero pod sam koniec, ale czuć, że to wzmocnienie jest konieczne. Naprawdę Faith No More nie pozwalają się nudzić. Dla samego pogwizdywania Michała i jakichś nieartykułowanych krzyków na sam koniec warto posłuchać. :)
"Ashes To Ashes" to ten numer, który spowodował, że kupiłem "Album Of The Year". Mogę go określić jednym słowem: ARCYDZIEŁO. Jest tu wszystko. Sila, agresja, ale i wspaniale uspokojenie, a wszystko zatopione w tak ukochanej przeze mnie melodii.
"She Loves Me Not" przypomina "Edge Of The World" z "The Real Thing". Podobnie jak tamten utwór, bliższy jest stylistyce popowej. No, ale znając "Easy" - utwór Lionela Ritchie, który tak wdzięcznie zagrało kiedyś Faith No More - nie ma sie co dziwić. Widać chłopaki to lubią. :).
"Paths Of Glory" według mnie równie dobrze mogłoby sie znaleźć na "Angel Dust". Jest tu to, co najbardziej lubię w muzyce Faith No More - przytłaczające i przestrzenne klawisze i powolne sączenie ciężkich riffów. Można sie troche bać... Genialne... Jakby kontynuacją tego utworu jest "Home Sick Home" z potężnymi zaśpiewami w refrenach. Swoją drogą muszę policzyć ile wokali musiał Patton nagrać do tego numeru, a zapewniam, ze sporo. :)
I tak wspólnymi silami dobrnęliśmy do "Pristiny", który jest najbardziej zakręconym utworem na "Album Of The Year". Ucztą dla ucha jest poznanie kolejnych barw głosu wokalisty, który urasta w moich oczach (uszach?) do rangi czarodzieja.
Jestem przekonany, że większość recenzentów tej płyty będzie się zastanawiała, czy zasłużyła ona na swój tytuł. Ja się zastanawiać nie muszę. Żadna płyta nie będzie lepsza od "Album Of The Year" w 1997 roku, jestem tego pewien.
P.S. Jedynym minusem wydawnictwa jest brak tekstów we wkładce, ale przecież najważniejsza jest muzyka i dlatego postanowiłem nie zabierać punktów z tego powodu.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
The Dillinger Escape Plan "Ire Works"
- autor: Ugluk
Alice In Chains "Dirt"
- autor: Sajmon
Mr. Bungle "California"
- autor: ad
Moonspell "Wolfheart"
- autor: Pablo
- autor: szalony KaPelusznik