- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Faith No More "Album Of The Year"
To ostatni album zespołu, który swoją nazwę wziął od imienia psa wyścigowego (zespół, nie album). Na owego zwierzaka postawili pewną sumę pieniędzy panowie Gould i Bottum, a traf chciał, że wygrali. Jako, że szukali nazwy dla swojego nowo powstającego zespołu, wybrali imię psa, uważając, że przyniesie im to szczęście.
Postanowiłem zrecenzować ten właśnie album, gdyż jest to moim zdaniem najwybitniejsze dzieło Faith No More, zawiera to wszystko, z czym fanom przez lata funkcjonowania zespołu kojarzyła się ich muzyka. Przede wszystkim niesamowita łatwość, z jaką tym panom przychodziło tworzenie takich dźwięków (a może przede wszystkim) tekstów. Właśnie tekstów dotyczy jedno z wyznań Pattona: "...pisanie tekstów przypomina mi uczenie się do egzaminów w szkole, które zawsze odkłada się na ostatnią chwile...".
Teraz wypadałoby napisać coś o samej płycie. "Cudo, które broni się samo!" - to by było za proste. Album jest podsumowaniem dotychczasowych dokonań grupy. Jeśli jednak ktoś myśli, że to tylko powtarzanie tego, co było, to się grubo myli. FNM zachowali jedynie swój styl, udało im się to mimo ciągłego wachlowania gitarzystami. Stylem tym, tak zróżnicowanym pod względem rytmicznym jak i melodyjnym, mogliby z powodzeniem obdarować kilka innych zespołów. Wystarczy wymienić tu najbardziej charakterystyczne utwory z płyty, takie jak "Last Cop Of Sorrow", "Mouth to Mouth", "Got That Feeling", "She Loves Me Not" czy genialne "Ashes To Ashes". Rozumiem, że wszystkie utwory muszą być czymś oryginalnym, ale tutaj każdy z nich osiąga rangę arcydzieła samego w sobie.
"Album Of The Year" przyniósł również pewna zmianę. Otóż po raz pierwszy Patton pozwolił dojść do głosu komuś innemu i to w dodatku tak wiele razy. Mowa tu o Hudsonie (gitarzyście), którego możliwości wokalne możemy podziwiać w takich utworach, jak np.: "Paths Of Glory" (to jego możemy usłyszeć w tle, śpiewającego "...comin' comin' comin'...") czy "Pristina", na której to Hudson przejął prawie całkowicie rolę wokalisty. Musiał przypaść do gustu Pattonowi, bo jako jedyny nie próbował wykonywać "...tych pieprzonych solówek...". Fragment ten pochodzi z jednego z wywiadów, w którym Patton mówił o głównej przyczynie konfliktów z gitarzystami. Wkurzał go fakt, że "...przy tak prostych partiach gitarowych, które można grać jednym palcem, oni wszyscy chcieli grać te swoje pieprzone solówy...".
To świetny i godny uwagi album. Obok "Who Cares A Lot?" jest to najlepsza pozycja od rozpoczęcia przygody z FNM. Naprawdę polecam!
MW! Dzięki za pomoc!
wracając do 'album of the year'- świetnie sie slucha przy każdej okazji. nie potrzebujesz mieć melancholijnego nastroju, gdy sięgasz np. po type o negative czy mad season.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
The Dillinger Escape Plan "Ire Works"
- autor: Ugluk
Alice In Chains "Dirt"
- autor: Sajmon
Mr. Bungle "California"
- autor: ad
Moonspell "Wolfheart"
- autor: Pablo
- autor: szalony KaPelusznik