- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Faceshift "Reconcile"
Jakiś czas temu na muzycznym firmanencie pojawił się zespół Eternal Oath, który wydał trzy długogrające albumy, z których ostatni - "Wither" - miałem okazję opisywać na łamach www.rockmetal.pl. Płyta była wyraźnie inspirowana dokonaniami Dark Tranquility, ze szczególnym naciskiem na album "Haven". Nie zmieniało to jednak faktu, że wrażenia z odsłuchu były bardzo pozytywne i dawały nadzieję na więcej w przyszłości. Jednak w trakcie nagrywania następnej płyty członkowie zespołu doszli do wniosku, że dalsze eksplorowanie deathmetalowych ścieżek już ich nie interesuje. Kapela się rozpadła, a trzech jej członków utworzyło nową formację, nazwaną Faceshift.
"Reconcile" to debiutancka płyta tego właśnie zespołu. No i faktycznie o death metalu można tu zapomnieć, choć pewne echa goeteborskiej szkoły są ciągle słyszalne. Dotyczy to zwłaszcza momentów, gdy do głosu dochodzi gitara, wycinająca dość ostre i chwytliwe riffy. Nadal są tu także obecne elektroniczne akcenty, których jest nawet więcej niż na "Wither" - szczególnie dużo jest mocnych, tłustych, klawiszowych teł. Jednak patrząc całościowo, jest to granie zupełnie inne niż to prezentowane przez Eternal Oath. Przede wszystkim album jest zdecydowanie mniej agresywny, lżejszy i wolniejszy. O wiele bliżej jest tu do rockowego, bardziej chwytliwego grania w stylu np. ostatnich albumów In Flames czy też... HIM. W tę stylistykę wpasowuje się też wokalista - zero agresywnych wokaliz, o growlingu nie wspominając. Dużo melodii, lekkości, miękkości, trochę nu tone'owego zacięcia.
Efekt całościowy jest w sumie dobry, choć na pewno można mieć także sporo zastrzeżeń. Melodii niby jest sporo, ale ich jakość jest raczej przeciętna. Podobnie jest z wokalem, który zdecydowanie nie porywa i ożywia się tylko czasami (lekko bayleyowate wokalizy w refrenach "Live The Lie"). Gitary również ani solówkami, ani riffami nie kładą na łopatki - są niezłe i tylko tyle. Podobnie jak i "Reconcile" w całości - jest to po prostu niezły album, z kilkoma jasnymi punktami - zdecydowanie najbardziej chwytliwym "The Dark Domain", najostrzejszym "Greater Than I", otwierającym płytę "Reality/Fatality" oraz "No Cure Sickness" z fajnie skontrastowanymi wokalizami. Bez sensacji, ale można posłuchać.