- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Explorer's Club "Age of Impact"
Tym razem będzie mniej o poszczególnych utworach, niż w przypadku recenzji Liquid Tension Experiment (mam nadzieję, że ktoś to czytał). Muzyki zawartej na krążku "zespołu" Explorer's Club nie da się opisać nutka po nutce. Dzieje się tak z bardzo prostego względu: to koncept album, treściowo bardzo spójny, muzycznie rozbudowany do bólu i w zasadzie nie do rozłożenia na czynniki pierwsze schematem typu: zwrotka, solówka, refren, dwie solówki, zwrotka itd.
"Age Of Impact" to kolejna płyta (po kilku innych tego typu projektach) stworzona przez ludzi, którzy ponad komercyjne sukcesy przedkładają żywą muzykę, niekonwencjonalną, bezkompromisową i niesłychanie żywiołową. Wystarczy spojrzeć na skład: aż roi się tam od znanych osobistości progresywnego rocka/metalu. Taki, a nie inny skład, to wspaniała mieszanka wybuchowa, będąca w stanie stworzyć tylko i wyłącznie przekrojowe muzyczne arcydzieło. I taka jest właśnie ta płyta - pełna uczuć, czasem melancholijna, czasem bardzo ostra - metalowa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Począwszy od delikatnych akordów rozpoczynającego płytę Steve'a Howe'a, znanego z jednej z prekursorów Art Rocka grupy Yes, kończąc na szaleńczej grze genialnego perkusisty Terry'ego Bozzio'a (tekst "Bozzio goes wild" z książeczki do płyty mówi sam za siebie) znanego z odjechanych płyt solowych z udziałem TYLKO instrumentów perkusyjnych i pochodnych. Płyta "Age of Impact" oferuje jeszcze wiele innych atrakcji. Te atrakcje to wspaniałe solówki gitarowe Johna Petrucciego (Dream Theater) i Jamesa Murphy'ego (tak, tak szanowni panowie DEATHOWCY - to ten Murphy, znany Wam z Death, Obituary czy Testamentu), klawiszowe majstersztyki Trenta Gardnera (Magellan), Dereka Sheriniana (ex-Dream Theater - zaliczył tylko jedno solo na płycie, ale takie, że spadają buty - kto zna Jego dokonania z DT wie, o co chodzi) czy Matta Guillory (Dali's Dilemma). Na prowadzącym basie udziela się jeden z najlepszych basistów w światku metalowym - Billy Sheehan, znany z gry w komercyjnym Mr. Bigu. Tutaj jednak pokazuje swoją klasę - Jego bas brzmi rewelacyjnie. Na koniec opowieści personalnych zostawiłem wokalistów, których jest kilku: począwszy od Breta Douglasa (Cairo), przez Jamesa LaBrie (DT), Matta Bradleya (Dali's Dilemma) i Trenta Gardnera (Magellan), do genialnego D.C. Coopera (ex-Royal Hunt) - mozna rzec: sama śmietanka prog metalu.
Ponieważ muzyka trudna jest do opisania w kilku, a nawet kilkunastu słowach, ograniczę się do technikaliów. A oznacza to dokładnie fakt, iż wszystkie numery są strasznie długie, co jest dość charakterystyczne dla muzyki progresywnej - najdłuższy kawałek trwa aż 16 minut, a najkrótszy ponad 8 minut. Nasuwa mi się w związku z tym pewien wniosek. Mianowicie żeby tworzyć tak rozbudowane utwory, trzeba mieć wiele do powiedzenia i przekazania słuchaczowi. Często zdarza się, że taki sposób komponowania spotyka się z krytyką, uważa się bowiem, iż jest to tworzenie na siłę, byle tylko kawałki były dłuższe. Płyta "Age of Impact" obala tę teorię doszczętnie, gdyż czuje się tu wielki polot, z jakim muzycy tworzyli i odegrali materiał. Nie ma na momentu, gdzie słuchacz mógłby się nudzić, cały czas coś się dzieję, nawet w tych bardziej refleksyjnych momentach.
Podsumowując cały wywód, jednoznacznie trzeba stwierdzić, iż bardzo mało jest jeszcze tego typu eksperymentów na scenie, wykraczających poza ogólnie przyjęte ramy muzyczne, każda taka płyta jest witana przez fanów szczególnie entuzjastycznie. Magna Carta Records - wytwórnia specjalizująca się w muzyce progresywnej ma wielkiego nosa - wydaje płyty znakomite, nie bojąc się, że trafiają one do wąskiego grona słuchaczy. Ale nie musi się bać, gdyż nazwiska figurujące na "liście płac" tworzą muzykę przez duże M - mogą sobie pozwolić na przekazanie tego, co czują naprawdę, bez silenia się na oryginalność. I taka jest ta płyta. Autentyczna aż do bólu. Polecam.