- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Evergrey "Torn"
W Evergrey zakochałem się pewnej piątkowej nocy 1999 roku, kiedy Piotr Kosiński zaprezentował w radiowej Trójce genialny utwór "Solitude Within" z drugiej płyty zespołu, "Solitude, Dominance, Tragedy". Od tamtej pory jednak na każdym ich kolejnym krążku odnajdywałem najwyżej kilka piosenek, których naprawdę miałem ochotę wysłuchać po raz kolejny. Kilka lat później zespół postawił z kolei na znacznie prostsze granie, chwilami wyjątkowo wręcz łagodne, jak na Evergrey. Na album "Monday Morning Apocalypse" większość fanów słusznie spuszcza zasłonę milczenia. Przyznam się bez bicia, że sam zdążyłem już zwątpić w tę kapelę i po prostu przestałem śledzić jej poczynania. Aż pewnego dnia wpadło mi w ręce jej kolejne wydawnictwo. Muzycy udowodnili, że uczą się na swoich błędach i dzięki znacznie bardziej mięsistemu "Torn" z miejsca powrócili do grona moich ulubieńców.
W wielkim skrócie "Torn" to mieszanka tradycyjnych, ciężkich, mrocznych klimatów starego Evergrey i bogatej melodyki, która owszem, przewijała się na poprzednich płytach grupy, ale dopiero teraz objawiła się w pełni. Wciąż czuć, że to ten sam zespół, który już dawno wyrobił sobie swoje własne, specyficzne brzmienie, i nawet teraz ciężko jest pomylić go z inną kapelą. Englund zrezygnował z kombinowania (a o tym, jak świetnym i charakterystycznym jest wokalistą, nie trzeba chyba nikogo przekonywać), kompozycje też uległy znacznemu uproszczeniu i bazują teraz przede wszystkim na znakomitych, krwistych riffach oraz tradycyjnym dla heavy schemacie "zwrotka, refren, masturbacja na gitarze". Ma to oczywiście swoje wady. Przede wszystkim brakuje tu zabijającym klimatem i pomysłami kawałków na miarę "Solitude Within" lub zamykającego album "The Inner Circle" utworu "When The Walls Go Down", choćby z powodu rezygnacji z aranżacyjnych smaczków - skrzypiec, chórów czy orientalnych klimatów. Powstała jednak równa, bardzo dobra płyta z kilkoma świetnymi fragmentami, która od pierwszych dźwięków sprawia wiele przyjemności.
Kluczowe momenty albumu? Warto wymienić przede wszystkim "Fear", zdecydowanie najlepszy kawałek na płycie. Bardzo dobre wrażenie robią też otwierające go utwory "Broken Wings" i "Soaked". "When Kingdom Falls" wprowadza trochę różnorodności, co materiałowi wychodzi na dobre. W dalszej części krążka wyróżnia się bardziej hardrockowe "Fail" oraz zbudowany na kojarzącym się z nu tone riffie "Numb". Pod koniec płyty, na wysokości "Still Walked Alone" i zamykającej ją kompozycji "These Scars", zespół pozwolił sobie w końcu na drobne rozluźnienie aranżacyjne (wychodzące na pierwszy plan klawisze, a także kobiecy wokal, po który zespół sięgał dawniej od czasu do czasu), dzięki czemu całość nie nudzi do ostatnich dźwięków, tym bardziej, że finałowy fragment jest naprawdę pyszny.
Nie przedłużając - po "Torn" sięga się z przyjemnością, a zawarte na niej kompozycje świetnie sprawdzają się na koncertach.
Materiały dotyczące zespołu
- Evergrey
Jaszcze nie przesłuchałam całej płyty ale Evergrey to dobry zespół z charakterystycznym brzmieniem.
Ja bardzo go lubię.