- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Evanescence "Fallen"
No z tą kapelą to historia jest ciekawa! Ich album trafił do mnie jeszcze zanim rozpoczął się evanescence'owski boom w Polsce, a o "lekkim" szale na Zachodzie nie wiedziałem. Jednak powiem szczerze, że już po przesłuchaniu pierwszych pięciu sekund zespół przykuł moją uwagę. Oczywiście kluczem było bez wątpienia to, że w pierwszym kawałku na płycie - "Going Under" - momentalnie pojawia się wokal Amy Lee :). No, ale o tym za chwilę...
W każdym razie zacząłem sobie album przyswajać i po paru kolejnych odsłuchach doszedłem do wniosku, że to bardzo dobra płyta. Czego się jednak kompletnie nie spodziewałem, to gdy pewnego pięknego dnia w najpopularniejszej polskiej stacji radiowej (bez kryptoreklamy:)) usłyszałem łatwo rozpoznawalną melodię "Bring Me To Life". Fakt, że usłyszałem ten numer w takim radiu wywołał u mnie lekki szok. Parę godzin później, po pogrzebaniu w sieci, dowiedziałem się, że zarówno album jak i wspomniany singiel robią aktualnie wielką furorę na całym świecie. Nie powiem, żebym się zmartwił... :) Można sobie zadać pytanie: co ma Evanescence takiego, co pozwoliło im wypłynąć na szerokie wody? I przede wszystkim: co sprawiło, że ja (nie będę tego krył :)) od dłuższego czasu jestem tym albumem urzeczony?
Po pierwsze i bez wątpliwości: Amy Lee. Wokalistka Evanescence ma w swoim głosie coś takiego, co potrafi momentalnie przykuć uwagę i wywołać dreszcze u słuchacza. Cholernie intrygująca, lekko mroczna barwa, dobre możliwości wokalne oraz skala idą w jej przypadku w parze z umiejętnością śpiewania w bardzo emocjonalny sposób. W sumie powoduje to, że już sam jej głos momentalnie zapada w pamięć. A jeśli dodać do tego niezwykle udane - zgrabne, ale nie banalne, szybko "grzęznące" w głowie - linie melodyczne, to wyjaśnienie fenomenu Evanescence w dużej części mamy za sobą (szybko, nieprawdaż? :P).
No właśnie - melodie. Druga ważna kwestia to bardzo umiejętne połączenie hardrockowych, a w paru miejscach nawet niemal metalowych, patentów (riffy w "Going Under" czy "Everybody's Fooled") z niezwykle melodyjnymi partiami, okraszonymi fortepianem czy delikatnymi tłami klawiszy. Daje to w efekcie muzykę stosunkowo łatwą w odbiorze, przy czym nie zostaje ona pozbawiona swoistego i bardzo specyficznego zęba. Po prostu Evanescence potrafi w jednym momencie brzmieć zadziornie, mrocznie, ostro, a jednocześnie niezwykle przystępnie.
Muzyka grana przez Evanescence brzmi także bez dwóch zdań bardzo nowocześnie. Aranżacje, sposób "riff'owania" z pewnością kojarzy się z nowoczesnym graniem. Swoje robią też na pewno teksty napisane przez Amy. Utracona miłość, śmierć, wyzwolenie - tematy na pewno nie nowe, ale ciekawie i przede wszystkim niebanalnie ujęte. Nie da się też pominąć jeszcze jednego czynnika: umieszczenie "Bring Me To Life" oraz "Immortal" na ścieżce dźwiękowej do filmu "Daredevil" i promocja z tym związana bez wątpienia nie zaszkodziła zespołowi :).
No i wreszcie: na płycie jest po prostu sporo naprawdę świetnej muzyki. Jest oczywiście wielki hit "Bring Me To Life" - po onirycznym wstępie kawałek staje się bardzo dynamiczny i energetyczny. A ustawiony w kontrapunktach z wokalem Amy głos Paula McCoy'a dodaje jeszcze numerowi dużą porcję zadziorności. Znakomite jest mroczne, relatywnie ciężkie i zabójczo melodyjne "Going Under" i "Everybody's Fool" z "rozbitą" na pół linią melodyczną, świetnie akcentowaną przez gitary i bębny. To są dwa pewne i murowane hity! Świetne wrażenie robi także "Haunted" z bardzo fajną solówką, "Tourniquet" z fantastycznie wyciągniętymi wokalizami, jak i kończący płytę, brzmiący dość optymistycznie, "Whisper". Niezwykle piękne są też obie umieszczone na krążku ballady - "My Immortal" oraz króciutkie "Hello" ze wspaniałym, niesamowicie smutnym fortepianowym podkładem. Wymienić można by tu właściwie prawie całą płytę, bo wszystkie nagrania trzymają co najmniej dobry poziom. De facto jedynie "My Last Breath" przemawia do mnie nieco słabiej od pozostałych kawałków.
Na co można jeszcze na tej płycie ponarzekać? Na pewno nie jest to album bijący rekordy oryginalności czy oszałamiający techniką. Poszczególne piosenki nie wychodzą także poza pewien standardowy schemat, co też jest pewnym minusem. Ale niezależnie od tego "Fallen" to bardzo, bardzo fajna płyta, choć nie wątpię, że sukces komercyjny przysporzy płycie również sporo przeciwników, którzy właśnie z powodu tego sukcesu będą mieszać ją z błotem. Moim zdaniem będą się mylić, "Fallen" to po prostu zagrany z pasją rockowy album ze znakomitym wokalem. I ja jestem z niego bardzo zadowolony :) i z niecierpliwością czekam na kolejną płytę zespołu. Dopiero on tak naprawdę pokaże, czy Evanescence będzie "rządzić" przez parę lat, czy tylko parę miesięcy. Trzymam kciuki za to pierwsze...