- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Eternal Oath "Wither"
Zespół Eternal Oath założyli w roku 1991 panowie Ted Jonsson, Petri Tarvainen oraz Joni Mensivu. Cztery lata później nagrali demo "So Silent", jednak z powodu finansowych kłopotów wydawcy niestety nie ukazało się ono na rynku. W związku z tym w roku 1996 muzycy wydają "So Silent" na własny koszt, a dwa lata później ponownie wchodzą do studia, by zarejestrować pełny album "Through The Eyes Of Hatred". Rok 2002 to druga płyta zatytułowana "Righteous", a Anno Domini 2004 to podpisanie umowy z Black Lodge i przygotowania do zadania nowego muzycznego ciosu.
I cios ten miałem właśnie okazję przyjąć na swoje wątłe barki ;-) Wrażenia? Niesamowicie wręcz pozytywne. Dlaczego? Bo po pierwsze bardzo lubię szwedzki death metal, po drugie uwielbiam Dark Tranquility, a po trzecie ich płytę "Haven" uważam za album znakomity. A "Wither" to płyta bardzo mocno zarzucająca swoje macki właśnie w kierunku Mikaela Stanne i spółki, ze szczególnym wskazaniem właśnie na tę przesyconą elektroniką płytę. Melodyjne riffy, agresywny wokal, dynamiczna sekcja i dużo, dużo klawiszowych motywów, które są nawet bardziej dobitne i rzucające się w uszy niż na "Haven". Poza ostrą jazdą, muzycy nie stronią też od melodii ("Death's Call", "Within My Word" czy "At Your Hands"), tudzież od klimatycznych wyciszeń ("In Despair For My Sins", "Second Life", "Wither"), co zmieszane razem w odpowiednich proporcjach tworzy arcysmakowitą miksturę. Inna rzecz, że mikstura ta jest pewnym powtórzeniem patentów stworzonych przez DT, co plusem dla Eternal Oath na pewno nie jest, ale wiele przyjemności z odsłuchu "Wither" się przez to nie traci. Powiem więcej: osobiście słuchało mi się albumu wręcz wybornie! I nawet nie bardzo jestem w stanie wskazywać ulubionych numerów, gdyż musiałbym wymienić wszystkie, lub prawie wszystkie kawałki zamieszczone na płycie.
Myślę, że jeśli ktoś lubi szwedzkie granie, to płyta na pewno mu się spodoba, a jeśli - tak jak ja - lubi dodatkowo panów Stanne, Sundina i pozostałych, to będzie męczył tą płytę z równym zacięciem jak niżej podpisany. Natomiast dla uczulonych na melodyjny death nie polecam, gdyż wysypka gwarantowana.