- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Eric Clapton "Reptile"
Dość przewrotnie zatytułował Eric Clapton, jeden z wielkich mistrzów bluesrockowej gitary, swoje najnowsze dzieło. Reptile to po angielsku gad. Kojarzy się niezbyt miło, prawda? A w dodatku od razu pomyśleć sobie można o gadach kopalnych, czyli m.in. dinozaurach. Wielu uważa już muzykę Erica Claptona i innych gwiazd, które rozpoczęły swoje kariery w latach sześćdziesiątych, właśnie za wytwór dinozaurów, nie mających już nic nowego do powiedzenia na artystycznej niwie. Jednak pochodzenie tytułu jest zupełnie inne - Clapton wspomina swojego wujka, który zwykł mówić w ten właśnie sposób do swojego ulubieńca - małego Erica.
Płytę "Reptile" można śmiało określić jako powrót Claptona do korzeni. A chyba nawet małe dziecko wie, ze korzenie tego muzyka tkwią mocno z bluesie. Ostatnio jakby chciał udowodnić wszem i wobec, że nie jest jakimś starym wapniakiem, przynależącym do muzycznego skansenu o nazwie klasyczny blues-rock i wydał płytę "Pilgrim". Przeraźliwie nudną, zbyt długą, pokaleczoną elektronicznym beatem. Również tam wprawdzie znalazło się miejsce dla kilku świetnych kawałków, jak przebój "My Father's Eyes". Na szczęście jednak dla siebie samego i słuchaczy, Clapton poszedł po rozum do głowy, zrozumiał, że powinien grać to, co mu wychodzi najlepiej, nie oglądając się na obowiązujące mody. Wrócił do starego, dobrego bluesa i nagrał płytę brzmiącą zdumiewająco świeżo, z której aż bije radość z grania każdej nuty... Umieścił na niej zarówno kompozycje własne, z których wyróżniłbym przede wszystkim śliczne, relaksujące utwory instrumentalne rozpoczynające i kończące krążek, czyli tytułowy "Reptile" oraz "Son & Sylvia", ale sięgnął też po utwory swoich idoli. Kapitalnie wyszedł mu kawałek J.J. Cale'a "Travelin Light". Wszystko jest tu doskonałe - śpiew Claptona, jego gitara, świetny klimat. Utwór przypomina najlepsze nagrania nieistniejącej już niestety od 10 lat grupy Dire Straits - i nic w tym dziwnego - wszak J.J. Cale należał do największych mistrzów lidera wspomnianego zespołu, Marka Knopflera. Fajne, "stare" brzmienie i bardzo ładny fortepian podziwiać możemy w kawałku napisanym przez innego tuza bluesa - Raya Charlesa: "Come Back Baby". To, że można pozostać wiernym sobie i jednocześnie szaleć na listach przebojów, udowadnia Clapton swoją wersją piosenki Stevie Wondera "I Ain't Gonna Stand For It", która zasłużenie cieszy się sporą popularnością i na naszym pseudogóralsko-dyskopatycznym muzycznym podwórku... Z innych kawałków wyróżniłbym dwa chyba najbardziej refleksyjne "Second Nature" oraz "Modern Girl". Nie sposób tez pozostać obojętnym na świetne, wolne "Got You On My Mind" - ach ten hammond, ach ta gitara...
To bardzo relaksująca, lekka, zwiewna płyta - doskonała zarówno na imprezę w zadymionym pubie, jak i na spokojne, skupione słuchanie w domu. Polecam ją nie tylko miłośnikom bluesa...