- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Eels "Electro-Shock Blues"
To nie jest płyta dla każdego. W każdym razie na pewno nie dla tego, dla kogo muzyka jest tylko tłem dla codziennych zajęć. Te dźwięki wymagają uwagi, skupienia i cierpliwości. Wiele żądają, ale jeszcze więcej dają. A na pozór jest to tylko szesnaście nieco zakręconych piosenek. Piosenek, których długość ani budowa nie daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Tu słowem-kluczem jest klimat.
Zaczyna się od "Elizabeth On A Bathroom Floor". Delikatne brzmienie klawiszy i gitary akustycznej, recytowany podłamanym głosem tekst. I nagle utwór niespodziewanie przechodzi w "Going To Your Funeral Part I", z uwypukloną mrocznie brzmiącą linią basu i nie mniej mrocznym tekstem: "Going to your funeral now and feeling I could scream, everything goes away...". I trzeba zaznaczyć, że słowa są nawet ważniejsze od muzyki. To nie jest kolejny wymysł "artysty" o wybujałej fantazji, pragnącego urzeczywistnić jakąś ponurą wizję. To sama rzeczywistość. Mark Everett (wolący być określanym jako "E") nagrał ten album po samobójczej śmierci swej siostry w zakładzie psychiatrycznym. Teksty w części zostały oparte na jej zapiskach, część dopisał sam "E". Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak wielką tragedią jest śmierć bliskiej osoby. Dlatego czuć w tym albumie coś, czego tak brakuje we współczesnym świecie - szczerość. To nie jest płyta napisana z myślą o listach przebojów... Ale do rzeczy. Kolejny utwór, poszarpany rytmicznie "Cancer For The Cure", robi nie mniejsze wrażenie niż dwa wcześniejsze. Zaczyna się niesamowicie przesterowaną gitarą i monotonnym rytmem perkusji, po chwili dochodzą klawisze i obłąkańczy śpiew "E". I cały czas ten niesamowicie ponury nastrój. Ale już kolejny "My Descent Into Madness" zaskakuje. Wesoła melodyjka, trip-hopowy podkład i wokaliza "la la la la..." robią dziwne wrażenie. Smutny pozostaje jedynie tekst. W sumie podobnie jest w kolejnym "3 Speed" - lekkiej, akustycznej balladzie. Ale w następnym - "Hospital Food" - klimat jest jakby... jazzowy, wrażenie to potęguje gra saksofonu. Dalej jest jeszcze ciekawiej. W kompozycji tytułowej podkład tworzą pojedyncze dźwięki klawiszy, na których tle "E" recytuje tekst. "Efils' God" - nieco podobny do wcześniejszego "My Descent Into Madness", potem jeszcze króciutki instrumentalny "Going To You Funeral Part II" (już nie tak dołujący jak "...Part I") i najdziwniejsza piosenka na całej płycie -"Last Stop: This Town". Zaczyna się klawiszową melodyjką rodem z bajek dla dzieci, a chwilę później "E" zaczyna śpiewać: "Jesteś martwa, lecz świat wciąż się kręci..." i w smutnym z pozoru tekście zaczynamy dostrzegać iskierkę nadziei. Po przesłuchaniu całego albumu daje się zauważyć, że jest on jakby drogą. Od zagubienia i rozpaczy do odzyskania nadziei, i chęci życia. A "Last Stop: This Town" wyraźnie zaznacza środek tej drogi.
W tym miejscu skończę. Nie chcę opisywać kolejnych utwórów, gdyż na dobrą sprawę nie da się ich opisać tak, by oddać to co w nich najistotniejsze. Tego trzeba po prostu posłuchać. Przytoczę jeszcze tylko fragment tekstu finałowego utworu "P.S. You Rock My World": "I myślałem o tym jak każdy umiera i może nadszedł czas by żyć". Ja co do tego nie mam wątpiwości. Carpe Diem.
Materiały dotyczące zespołu
- Eels