- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Editors "In This Light and on This Evening"
Zjawisko pod nazwą "Editors" - jak większość zjawisk, którym na siłę przykleja się nic nie znaczącą etykietkę "indie" - z początku w ogóle nie wzbudziło mojego zainteresowania. Dopiero gdy przy trzeciej płycie wziął się za nich jeden z najbardziej przeze mnie cenionych producentów, Mark "Flood" Ellis, wydali mi się godni uwagi.
Nie będę ukrywał: złapałem się na singlowy "Papillon". Niosące całą kompozycję klawisze, wyciągnięte żywcem z tradycji lat osiemdziesiątych, wżynają się w głowę silniej, niż refren: notabene niebezpiecznie bliski "Here Comes the Rain Again" Eurythmics. Nad wszystkim zaś unosi się odległy duch Joy Division (najbardziej chyba ze względu na wokal), aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że takiego Joy Division od "Love Will Tear Us Apart". Skojarzenie z najbardziej nowofalowymi rejonami postpunku to już zresztą refleksja na całą płytę. Bo i kolejny singiel, spokojniejszy i mniej nadający się na alternatywne parkiety "You Don't Know Love", wypełniają syntezatory odgraniczone od słodyczy tylko niepokojącą sekcją rytmiczną. Patent doprowadzony do perfekcji w rewelacyjnym "Like Treasure", gdzie nawet przeciągane partie wokalne zdają się być momentami tylko kolejną plamą syntezatorowego, buczącego tła. Mimo całej tej posępnej otoczki jednak bardziej zapadający w pamięć, od opartego na dziwacznych samplach "Eat Raw Meat = Blood Drool", wybranego na trzeci singiel promujący krążek.
Co poza singlowymi kompromisami? Hipnotyczne wprowadzenie w postaci tytułowego "In This Light and on This Evening" składa propozycję nie do odrzucenia, by wkroczyć w mroczny świat Brytyjczyków. Punktem kulminacyjnym krążka jest jednak umieszczony dokładnie w jego połowie "The Big Exit": znowu posępny bas i monotonne loopy perkusyjne, przecinane co jakiś czas industrialnym rzężeniem niczym z jakiejś fabrycznej mordowni. I nawet gdy wchodzi syntezatorowy refren z wysokim zaśpiewem, atmosfera wcale nie ulega rozluźnieniu. To tylko zmyłka przed szczytem ponuractwa, gdzie wokalista grobowym głosem powtarza "they took what once was ours". Gdybym miał z czymś porównać klimaty trzeciej płyty Editors, postawiłbym na "Black Celebration" Depeche Mode: tam w podobny sposób noworomantyczne refreny zwabiały słuchacza w świat bezdusznej metropolii, ukazywany za pomocą industrialnych sampli i posępnych tekstów.
Niestety, na płycie znalazło się też miejsce dla kilku pomyłek. Najdotkliwszą z nich stanowi mdła ballada "The Boxer", usypiająca swą nijakością i banalnością. Również "Bricks and Mortar" rozwala swoimi słodkimi syntezatorami i bliskim wcześniejszych dokonań zespołu refrenem cały ten mrok, który wcześniej zbudował kawałek tytułowy. Na szczęście to tylko nieliczne wpadki na "In This Light and on This Evening", które może stanowić kolejny przykład, jak ucieczka w ciemniejsze klimaty i wzbogacenie brzmienia elektroniką potrafi się okazać doskonałym wyjściem z getta tzw. "new rock revolution".
Editorsi swoją trzecią płytą zerwali z nieudolnym naśladownictwem U2 i Coldplaya, wlokąc się gdzieś w ogonie wtórności za The Killers, Snow Patrol itd. Teraz bliżej im do współczesnych spadkobierców postpunku typu Interpol czy She Wants Revenge. Tylko że ci pierwsi zatracili już gdzieś swą bezkompromisowość, a drudzy poszli w bezwstydne dicho. Editors zaś już nagrywają kolejny krążek, znowu pod producenckim okiem Flooda, także ich płyta życia może być już bliżej, niż można by się było spodziewać.
Materiały dotyczące zespołu
- Editors