zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 30 października 2024

recenzja: Dream Theater "When Dream And Day Unite"

5.09.2001  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Dream Theater
Tytuł płyty: "When Dream And Day Unite"
Utwory: Fortune In Lies; Status Seeker; Ytse Jam; The Killing Hand; Light Fuse And Get Away; Afterlife; The Ones Who Help To Set The Sun; Only A Matter Of Time
Wykonawcy: Charlie Dominici - wokal; John Petrucci - gitara; Mike Portnoy - instrumenty perkusyjne; John Myung - gitara basowa; Kevin Moore - instrumenty klawiszowe
Wydawcy: Mechanix
Premiera: 1989
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Tak to już jest na tym świecie, że opinie wszelkiego rodzaju krytyków często nie idą w parze z gustem tzw. szerokiej publiczności. Można wręcz powiedzieć, że często leżą na przeciwstawnych biegunach: zachwyt i jednych oraz narzekania i niezadowolenie drugich. Żeby nie szukać daleko, filmowy przykład z tego lata: "Hannibal" - film mocno "zjechany" przez krytyków, a publiczność wali drzwiami i oknami.

Z płytą "When Dream And Day Unite" Dream Theater było dokładnie na odwrót: oto większość środowiska muzycznego miała o wydawnictwie jak najlepsze zdanie, a niektórzy wręcz piali z zachwytu. Z drugiej strony zainteresowanie publiczności było tak marne, że wytwórnia - Mechanix - zerwała kontrakt z grupą i ta musiała szukać innej. No cóż, było to po prostu złe miłego początki, bo kolejne płyty cieszyły się (i niewątpliwie będą) dużą popularnością. Ale to dopiero będzie przyszłość tego zespołu, a na razie trzeba się skupić na pierwszej płycie.

Zanim przejdę do dokładniejszego opisu chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na wokalistę. Charlie Dominici to na pewno nie było "to" i bardzo dobrze, że nastąpiła po tej płycie zmiana - nowym "głosem" został James LaBrie. Przede wszystkim bowiem Dominici nie umiał śpiewać "ostro", a jego głos brzmiał chwilami nieco manierycznie. Poza tym na kilku płaszczyznach nie pasował do zespołu. Na pewno nie jest wokalistą złym, ale jeśli przesłucha się choćby "Fortune In Lies" czy "The Killing Hand" z płyty "Live At Marquee" z Jamesem, to różnica jest naprawdę ogromna.

Płytę otwiera "Fortune In Lies", zagrane z wielką dynamiką i ogniem - słuchaczy wita poszarpany riff; potem świetne klawisze, a przed refrenem fantastyczna, przeciągła gitara. A potem jeszcze świetny fragment, gdy Mike łomocze perkusję, a w tle słychać delikatne klawisze - robi to niesamowite wrażenie. Świetne otwarcie od razu pokazujące czego można się spodziewać po płycie.

Drugie jest "Status Seeker". Gitara otwierająca kompozycję ma dość optymistyczne brzmienie, nastrój jednak szybko się zmienia na znacznie bardziej refleksyjny i gorzki. Ale taki też jest tekst tej piosenki - szczególnie poetycko brzmi druga zwrotka. No i nie sposób pominąć niesamowitej gry Portnoy'a, którego staccato przy "You running in circles..." jest po prostu genialne.

"Ytse Jam" - co tu dużo mówić - od tego utworu wzięła się moja ksywka. Niesamowite, wręcz pulsujące energią i pasją nagranie. Bardzo poplątane, ze zmieniającymi się jak w kalejdoskopie klimatem i rytmem. Współpraca całej czwórki jest po prostu fantastyczna. Jako ciekawostkę trzeba też dodać skąd wziął się taki dziwny tytuł: otóż DT najpierw występowali jako Majesty, a jeśli przeczyta się to od tyłu to... Sprytne, prawda?

Czas na pięcioczęściowe "The Killing Hand". Wspaniały tekst w równie wspaniałej oprawie. Przejmujący klimat pierwszej części z cudowną, akustyczną gitarą Johna zmienia się całkowicie w drugiej, gdzie metalowa furia bierze górę - świetna sekcja, ostre riffy i znakomite klawisze Kevina. Tak samo jest w trzeciej części, a już następna ("Thorns"), z genialną solówką Johna, po prostu poraża energią. No i kończący wszystko "Exodus", refleksyjny i pełen goryczy z dramatycznym "I laught at what I've done, I'm the Killing Hand" z rozbrajającą, śmiejącą się gitarą Petrucciego.

Piąte - "Light Fuse And Get Away" - ma bardzo poszarpany i pokręcony początek. Znów fantastycznie daje popalić bębnom Mike, którego dzielnie wspomaga bas Myunga. Bardzo nastrojowa część instrumentalna z fantastycznymi klawiszami jest momentem odpoczynku przed dynamiczną końcówką ze świetną solówką gitarową.

"Afterlife". Poszarpany riff, cudowna sekcja i subtelne klawisze. Znakomity tekst i wspaniałe partie gitarowe między zwrotkami. Świetny tekst i dynamiczny refren. Rewelacja.

Teraz piosenka, która ma jeden z najbardziej niesamowitych tytułów, jakie słyszałem w życiu "The Ones Who Help To Set The Sun" - "Ci którzy pomogli zajść słońcu". Bardzo klimatyczny wstęp z odgłosami burzy i grzmotów oraz gitarą udającą spadające krople deszczu. Ostry riff kończy tę sielankę i zaczyna się naprawdę dynamiczne granie z fenomenalną perkusją (podwójna stopa w refrenie!!!).

"Only A Matter Of Time" - wspaniały i jakże proroczy tytuł: dla takich muzyków jak DT zyskanie sławy i popularności było "tylko kwestią czasu" (choć chyba wszyscy DT-fani zgodzą się, że muzyka Dreamów nie doczekała się jeszcze popularności na jaką zasługuje). Zresztą nie tylko tytuł, ale cały tekst jest znakomity - pełen refleksji i szczerości - o tym, że nie zawsze warto iść utartymi ścieżkami i czasem trzeba zaryzykować, by być szczęśliwym ("Możesz zboczyć z pospolitości / tylko by wypaść z szeregu" (...) Ale czy bezpieczeństwo jest w ogóle przyczyną lub symptomem szczęścia?"). Gorzki klimat piosenki zmienia się pod koniec, zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej: rozbrajający motyw na keybordzie, pulsująca jak żywa perkusja, a przed końcem jeszcze wszystko przyspiesza, a energia rośnie i rośnie i rośnie... i koniec... niestety...(tutaj chwila na szlochanie i otarcie łez z tego powodu :) ).

Poznałem tę płytę jako ostatnią spośród albumów stworzonych przez Dreamów, choć chronologicznie jest pierwsza (ale z drugiej strony słuchałem ostatniej jako pierwszej - więc jakaś logika w tym jest :) ), więc bardzo dobrze wiedziałem czego mogę się spodziewać i miałem dość konkretne wyobrażenia o niej. I nie zawiodłem się, gdyż jest to po prostu cały Dream Theater. No... chociaż nie do końca, bo zamiast Jamesa mamy Dominiciego, ale reszta zespołu gra tak, że po prostu każda inna ocena byłaby krzywdząca.

Komentarze
Dodaj komentarz »