- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dream Theater "Six Degrees Of Inner Turbulence"
W ostatnich miesiącach napływały różne informacje o nowej płycie Dream Theater. Ostatnia, podana przez sam zespół, mówiła, że nowy album grupy będzie zawierał dwie płyty i będzie utrzymany w klimacie "Awake" z elementami poprzedniego dzieła "Scenes From a Memory". Nie jest to jednak do końca prawdą. Zespół zaserwował nam płytę niepodobną do żadnej wcześniejszej i to mu się chwali. Gdybym miał jednak porównać ją z poprzednim, genialnym albumem "Metropolis pt. 2: Scenes From a Memory", to zdecydowanie wygrał by ten drugi. Dlaczego? Historia, która została na nim opowiedziana, jest bardzo wciągająca, a pomysły i wykonanie po prostu niesamowite. No i na "SFAM" zgromadzona jest jakaś kosmiczna ilość emocji. :) Pod tym względem nowa produkcja zespołu wypada zdecydowanie gorzej. Poza tym "Six Degrees Of Inner Turbulence" ma moim zdaniem więcej słabych punktów, jak np. "The Great Debate", ale o tym później.
Krążek zaczyna się od "The Glass Prison", utworu niezwykle ciężkiego, z trochę topornymi riffami i melodią. Ale ja na ten kawałek nie narzekam. Z powodu genialnej partii instrumentalnej (gzieś ok. 9 minuty), z powodu bardzo dobrze pomyślanego zakończenia, w końcu z powodu krzyków Jamesa LaBrie w środku utworu, które, mimo że to tylko jedna, czy dwie bezlitośnie powtarzane nuty, to jednak robią wrażenie. Jednak mankamentem tego rozpoczęcia jest za mała ilość emocji. Za dużo tutaj "zwykłego" dreamowego kombinowania i technicznych sztuczek. Numerem, który robi na mnie największe wrażenie z pierwszej płyty jest zdecydowanie "Misunderstood". Ma naprawdę wspaniałą melodię, najpierw wykonaną spokojnie, a potem ostrzej, z przesterowaną gitarą. Nowością w stylu zespołu jest również utwór "Disappear". Spokojny, z akustyczną gitarą i klaiwszowymi plamami dźwiękowymi, zagranymi tak, jak tego Jordan Rudess nigdy wcześniej nie robił.
Najsłabszy punkt albumu, to moim zdaniem "The Great Debate" (chociaż wiem, że dla niektórych to najlepszy moment "6DOIT"). Ja naprawdę nie rozumiem, po co umieszczać w utworze cztery minuty gadania z jakichś wiadomości. To dla mnie nie ma najmniejszego sensu. Melodia też jest dość toporna. Zdecydowanie najsłabszy punkt albumu.
Dla mnie najlepszym utworem na "6DOIT" jest tytułowa suita. To najdłuższy kawałek w historii zespołu i z pewnością jeden z najjaśniejszech jej punktów. Jest bardzo zróżnicowany, a jednak niezwykle spójny. Każda z ośmiu części, na które owa suita jest podzielona, ma w sobie coś niesamowitego i każda jest piękna. I z pewnością Ameryki tu nie odkryłem, ale uwieżcie mi na słowo: tego po prostu trzeba posłuchać.
Album jest moim zdaniem słabszy od poprzedniego, ale przecież mało który zespół nagrywa dwie tak samo genialne płyty pod rząd. Naprawdę zdaża się to bardzo rzadko. I DT niestety się nie zdarzyło, choć nie ukrywam, że miałem na to nadzieję. Mimo wszystko polecam tę płyte, chociażby ze względu na wspomniany, genialny utwór tytułowy.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Liquid Tension Experiment "Liquid Tension Experiment"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
- autor: Krzysztof Banach
- autor: Michał Rosiński
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu