- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dream Theater "Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory"
"Metropolis Pt.2: Scenes From A Memory" była pierwszą płyta Dream Theater, jaką dane mi było usłyszeć. I choć od tego momentu minęło już blisko trzy lata, to swoje odczucia z nią związane próbuję zawrzeć w słowach recenzji dopiero teraz. Powód jest prosty - nie jest łatwo podjąć się opisywania płyty (lub też czegokolwiek innego), która jest arcydziełem. Trudno - a często jest to w ogóle niemożliwe - znaleźć odpowiednie słowa, epitety, przymiotniki, a choćby nie wiem jak wyszukane i skomplikowane majstersztyki słowne, są ciągle tylko marną namiastką geniuszu albumu.
A dla mnie "Scenes From A Memory" jest właśnie arcydziełem muzycznym w każdym calu. Gdy ją pierwszy raz usłyszałem, był to po prostu wielki szok. Do płyty jak i samego zespołu podchodziłem naprawdę bardzo sceptycznie, ale cały ten mój sceptycyzm zniknął błyskawicznie, jakby go w ogóle nie było. Co tu dużo pisać - w najśmielszych marzeniach bym nie przypuszczał, że można nagrać coś tak genialnego i perfekcyjnego. Album ten jest bowiem idealny. Historia zawarta na tej płycie jest przemyślana i intrygująca: oto nie dające spokoju i niewytłumaczalne racjonalnym językiem wspomnienia powodują, że bohater - Nicholas - udaje się do hipnotyzera. Za jego pomocą dociera do tych wspomnień, do których dostęp ma zwykle tylko podświadomość. Dręczące go przeczucia i koszmary z czasem ujawniają się w całej okazałości i powoli przybliżają do rozwiązania zagadki, by na końcu wyjaśnić wszystko... i nic. Fabuła w rewelacyjny wręcz sposób została "rozbita" na role, mnóstwo w niej dwuznaczności, a ciągle obecny suspens powoduje, że warstwa tekstowa jest po prostu rewelacyjna.
Pod względem muzycznych umiejętności, instrumentalna wirtuozeria, kunszt i polot każdego członka Teatru Marzeń po prostu powala. Gitara w rękach Johna Petrucciego w niezrównany sposób gromi mocą, energią i szybkością lub koi subtelny szeptem. Mike Portnoy na swoim ogromnym zestawie perkusyjnym raz narzuca mordercze tempo, by zaraz zagrać kompletnie poplątaną i pokręconą partię - jeden rytm błyskawicznie, zaskakująco i kompletnie niezauważalnie zmienia się w inny. Z grą perkusji perfekcyjnie spaja się gitara basowa, która niby pozostaje w cieniu, ale wystarczy się odrobinę wsłuchać, by docenić geniusz basisty. Nowy członek zespołu - Jordan Rudess - to prawdziwy mistrz pięknie ozdabiający tło muzyczne plamami klawiszy, wygrywający dynamiczne stacatta lub też melancholijne partie fortepianowe. No i James LaBrie, który jakże wspaniale zrobił niezmiernie trudną rzecz - odegrał swoim głosem wszystkie drobne niuanse fabuły, wcielając się - niczym znakomity aktor - w role narratora i bohaterów. Jego wokal jest tu najbardziej stonowany i spokojny ze wszystkich wydawnictw Dream Theater, mało jest tu jego (nie)zwykłych popisów wokalnych i z rzadka tylko jego wokal wchodzi na wysokie rejestry. James LaBrie Anno Domini 1999 to podporządkowanie opowiadanej historii, podkreślanie jej i akcentowanie - tony pasji w każdym wyśpiewywanym wersie oraz rewelacyjne wczucie się w role.
Podporządkowanie się historii... no właśnie... kto wie, czy to właśnie nie jest tym, co sprawia, że tej płyty słucha się niezmiennie z gęsią skórką, mimo niezliczonej liczby odtworzeń i poznaniu jej na pamięć. Oto mamy pięciu wspaniałych muzyków, których gra łączy się, przeplata, tworząc cudowny strumień muzyki w arcygenialny sposób "oplatający" opowiadaną historię. By dać się ponieść magii tej płyty i przeżyć całą historię wędrując w czasie i przestrzeni, wystarczy tylko zastosować się do pierwszych słów, jakie padają podczas pierwszego nagrania - "Regression": "Close your eyes and begin to relax..." i pozwolić, by subtelna gitara Johna i natchniony wokal przeniosły nas w czasie. "Overture 1928" i "Strange Deja-vu" to pulsująca dynamika, mnóstwo przejść i kipiąca energia. "Through My Words" to znów (podobnie jak "Regression") delikatna miniaturka muzyczna, która niezauważalnie przechodzi w "Fatal Tragedy". Po łagodnym początku, przy akompaniamencie łomoczącej sekcji i drapieżnych riffów, przedstawiana jest część mrocznej prawdy. Zostaje ona ukazana w pełni (?) w "Beyond This Life", nagraniu jeszcze bardziej ostrym i agresywnym. Czas na refleksję, to "Through Her Eyes", pełne goryczy i bólu, przepełnione smutkiem ze wspaniałymi, przenikającymi do szpiku kości dźwiękami gitary. Potem przytłaczające klimatem, wybuchające przeszywającym riffem "Home" z genialną solówką Johna i instrumentalne, niezwykle zakręcone "The Dance Of Eternity". Następujące po nim "One Last Time" rozpoczyna się bardzo spokojnie, jednak z każdą chwilą zyskuje szybkości i siły, a James wyrzuca z siebie kolejne wersy z ogromnym uczuciem i tak pospiesznie, że wydaje się, iż braknie mu tchu. "Spirit Carries On" to melancholia, zaduma i refleksja, genialne klawisze, piękne solo i znów porażająco emocjonalny wokal. I kończące "Finally Free" z rewelacyjnie tkanym na gitarze wstępem i skrzypcami w tle, z odbierającą oddech instrumentalną ilustracją zabójstwa i rozdzierającą solówką. Tutaj wszystkie tajemnice wreszcie się wyjaśniają..... Chociaż... czy na pewno?!?
Traf chciał, że niedługo po tym jak poznałem "Scenes..." oglądałem film "Amadeusz" Milosa Formana (notabene znakomity). Jest tam taka scena, w której rywal słynnego Amadeusza - niejaki Salieri - ogląda zapis nutowy jednego z dzieł swego "adwersarza muzycznego". Przerażenie miesza się u niego z podziwem: Saglieri stwierdza, że oto widzi coś perfekcyjnego - nie można tu zmienić ani jednej nuty, gdyż tylko zepsułoby to utwór. Oto dzieło IDEALNE! Ja mam takie właśnie uczucie słuchając "Scen z Pamięci" - porażające od pierwszej do ostatniej sekundy DZIEŁO.
W każdym razie to ciekawe, bo dzisiaj miałem taka dyskusje z kimś o tym nowym koncercie. I powiedziałem, ze obrażony na nich jestem śmiertelnie (za to całe ich cholerne mielenie lawiny dźwięków bezdusznie i bez emocji). Ale nad koncertem z całym IaW sie zastanowię. Nad Metropolis ńie zastanawiałbym sie sekundy. Dla mnie to ich szczytowe osiagńiecie
Ale zgadzam się, że to b. dobra płyta, dla mnie najlepszy DT po Images and Words.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
King Crimson "In the Court of the Crimson King"
- autor: Grzegorz Kawecki
Pink Floyd "Wish You Were Here"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: GSB
- autor: Tomasz Klimkowski
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Led Zeppelin "II"
- autor: Kajetan Pawełczyk
Pendragon "Pure"
- autor: Meloman