- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dream Theater "Awake"
Przyznaję, że początek był trudny. To nie jest płyta, która od razu wpada w ucho, ale im dlużej się w nią zaglębiam tym bardziej jestem nią oczarowany. Zacznę zatem od początku.
"6:00". Przyznaję, że to fantastyczny kawałek. Jak na DT (przynajmniej ten który znam) trochę nietypowy, choć jego struktura przypomina mi zapętlone utwory z "Images & Words", czy nawet ostatniego "Metropolis pt 2: Scenes From A Memory". Rewelacyjnie się tego słucha, przynajmniej jak na pierwszy raz. Jeden z trzech utworow z tej płyty, który od razu wpadł mi w ucho.
"Caught In A Web". Fajny, ostry kawałek, choć mówiąc obiektywnie, trochę za mało w nim mieszania. Fajny riff, melodyjny refren, ale brakuje mi trochę solówek Petrucciego. Ale już po chwili...
"Innocence Faded". "Wyblakła niewinność" jest znakomita. Piękna melodia, w miarę spokojny klimat, ma stanowić tylko uwerturę do "Erotomanii", ale gdyby wszystkie uwertury były takie... I wreszcie Petruccii wyciskający siódme poty ze swojej gitary w końcówce utworu. Jeden z najlepszych momentów na płycie, choć moim zdaniem to i tak tylko przedsmak najlepszego.
"Erotomania". To moj faworyt na "Awake". Przede wszystkim dlatego, ze John może sobie wreszcie poszaleć. Drugi utwór, który pokochałem od pierwszego usłyszenia. Początek jeszcze spokojny. Petrucci gra niezbyt skomplikowany riff, a Moor fajnie przygrywa na hammondzie. Potem solówka Moora staje się wyraźniejsza, a w tle John wygrywa coraz bardziej zapętlony podkład. Później akustyczne uspokojenie i bardzo piękna solówka, grana przy akompaniamencie fortepianu. Dla takich chwil warto żyć!!! Piękniejszą solówkę Petrucciego słyszalem tylko w "Lines In The Sand". I wreszcie końcówka, przypominająca mi trochę "Fatal Tragedy". Na pewno nie jest tak ostra i skomplikowana jak ta na "Scenes...", ale robi świetne wrażenie. A potem ni z tąd ni z owąd pojawia sie "Voices".
"Voices". Płynne przejście z "Erotomanii" w "Voices" sprawia wrażenie że nic się nie zmieniło, ale to tylko przelotne wrażenie. Ciarki mnie przechodzą, kiedy słyszę pierwsze frazy śpiewane podnieconym głosem Jamesa. W tle fortepian, Petrucci odpoczywa i ogólnie rzecz biorąc jest pięknie, i tak cholernie nastrojowo. Kiedy La Brie zaczyna swoje "Like a scream" ciarki przechodzą po moim grzbiecie po raz drugi. I te niesamowite głosy w tle. Ale w końcu to "Głosy". To dobra chwila, zeby napisać wreszcie coś o tekstach. Nie studiowałem ich jeszcze zbyt wnikliwie, ale przyznaję, że tekst "Voices" zaciekawił mnie najbardziej.
"Milość, właśnie nie patrzy"
Tak miał w zwyczaju mówić do mnie
Każdego niedzielnego poranka
Pająk w oknie
Anioł w basenie
Starzec zażywający truciznę.
"Więc mów, jestem tutaj"
Tak zwykle mawiała do mnie
Nie słowo, nie słowo
Judasz na suficie
Diabeł w moim łóżku
Zgaduję, że Wielkanoc nigdy nie nadejdzie
Więc będę po prostu czekał w mojej głowie
Jak krzyk, ale taki cichy
Mieszkający z moimi koszmarami
Głosy pytają mnie:
"Czujesz zagrożenie?
Przynosimy ci nadzieję i strach"
Kurcze, jak ja to lubię! Nie ma czasu tłumaczyć całego tekstu "Voices", ani tym bardziej całej płyty, ale być może kiedyś się za to wezmę. Nie ukrywam, że "Voices" to chyba najlepszy utwór na płycie (wespół z "Erotomanią" - ale ona jest raczej dzieckiem Johna, choć firmuje go cały zespół). Znakomicie przemyślany, ze wstrząsającym wokalem Jamesa, sięgającym chwilami podniebnego orgazmu i z tą fantastyczną solowką Johna w końcówce. Arcydzieło, na miare "Metropolis", czy nawet "Home" (z calym szacunkiem dla "Scenes..."). I ten nieprawdopodobny klimat. Ciekawe, ile czasu pozostało mi jeszcze zanim zorientuję się, że "Voices" to utwór DT, a nie podniebne wizje wynikłe z mojej schizofrenii!!!
"The Silent Man". "Cichy czlowiek" - ten tytuł pasuje do całości utworu, ale nie za bardzo do Petrucciego. Facet gra na akustyku jak należy, ale da się odczuć, że wyrywa go trochę w stronę szybszych klimatów. Trzeba wytrzymać te niespełna 4 minuty, żeby poszaleć w następnym kawałku. Mi osobiście ten utwór bardzo sie podoba. Akurat świetny moment, żeby dojść do siebie po "Voices". Symapatyczna balladka, ale nie dorównuje tej najpiękniejszej, zamykającej album... Mimo to, bezsprzeczenie suita "A Mind Beside Itself (Erotomania, Voices, The Silent Man)" to najlepszy moment "Awake"!!! ODLOT.
"The Mirror / Lie". No i znowu dałem się nabrać, bo nie zorientowałem się kiedy kończy się "Lustro", a zaczyna "Kłamstwo". Pisząc o tych utworach, stwierdzić należy, że to typowe dreamowskie granie. Szybkie riffy, gnająca do przodu perkusja, zapętlony basik, no i oczywiście gitara. Z tej dwójki lepiej moim zdaniem wypada "zwierciadełko", ale tylko dlatego, że jest bardziej zamotane. Nie tak jak "Metropolis", czy "Dance Of Eternity", ale zawsze coś. Silną stroną "kłamstewka" jest za to gitara Johna i perkusja Marka. I te chwile wytchnienia, kiedy pojawia się delikatne brzmienie organów Kevina, pobrzękujące w tle, podczas gdy Petrucci przygotowuje się do kolejnej odjechanej solówki. Tej gitary mógłbym słuchać bez końca. Facet daje w końcówce nieziemski wykop, szkoda tylko, że nie pociągnął tego tematu jeszcze kilka (albo najlepiej kilkanaście) minut. Ale i tak było nieźle. Chyba jednak "Lie" jest lepsze od "lustra", chociaż tak naprawdę te utwory nie mogłyby istnieć bez siebie.
"Lifting Shadow Off A Dream". "Cienie rozwiewające się we snach" (to moje dość luźne tłumaczenie) zaczynają się bardzo wolno i nastrojowo. Z początku myślałem, ze to będzie kolejna ballada, ale do końca wcale nie jest tak spokojnie. Niby cały czas to senne tempo, ale chłopcy próbują chociaż eksperymentować ze zmianą rytmu, nie tak jak w "Dance Of Eternity", ale to oczywiste, bo "Dance..." jest nie do pobicia. Fajnie brzmią organy Moora wygrywające podkład, przez chwilę zapachniało progresją...
"Scarred". Zaczyna się jakby to był utwór grany przez Roberta Frippa z King Crimson, ale John szybko wraca do swojego stylu. "Pokiereszowany" (co za dziwny tytuł) to kolejny utwór, który poznałem najpierw w wersji koncertowej. Zwrotki takie sobie (nie mówie, że złe, ale...) za to referen fajny. Robi się ciekawiej kiedy Petrucci zaczyna przyspieszać, wygrywając coraz szybciej kostkowany podkład i... znowu spowolniony refrenik. Potem niespodziewana zmiana tempa, przyspieszenie i znowu spowolnienie. Kurcze, naprawdę fajnie się tego słucha. Przy takiej muzyce nie można sie nudzić. Czekam na eksplozję Johna. Jest, jest!!, jest!!! Graj chłopie, graj to jeszcze!!! Petrucci kombinuje jak trzeba. Kilkuminutowa solówka w "Scarred" to miód dla uszu. Ale znowu za krótko!!! John, chłopie, popraw się. Wyrzuć zespół i graj sam!!! Dobra, dobra, ktoś w końcu musi mu trzymać rytm na perkusji, no i podgrywać trochę na klawiszach, a i basu trochę by się przydało i w wolnych chwilach jakiś wokal. I właśnie kiedy Moore gra swoja niezbyt skomplikowaną solówkę, ktoś wpadł na pomysł, żeby wyciszyć utwór. Zbrodnia w biały dzień!!!
"Space Dye Vest". Dobra, przyznaję się, że ten kawałek kopie mnie jak mało który. Ale to przez moją flojdowską przeszłość. Jeżeli mieliście kiedykolwiek okazję posłuchać pierwszych płyt flojdów, szczególnie "Saucerful Of Secret", to wiecie o co mi chodzi. Jest tam taki kawałek "Let There Be More Light", który pasuje mi do tej układanki jak żaden. Po pierwszym przesłuchaniu "Awake" oddałem pokłon kompozytorskim umiejetnosciom Moora. Jego gra na klawiszach, może niezbyt imponująca pod względem technicznym, eksploduje prawdziwym pięknem i poezją właśnie w tym utworze. To progresja na 100%. Melodia najbardziej przypomina mi starych Flojdów, a fortepian tych Flojdów z okresu "The Wall". Piękne, choć trochę nietypowe zakończenie "Awake", płyty która nie może równać się ze "Scenes" (bo z nią nic nie może się równać!!!), ale płyty która jak na tamte czasy tchnie prawdziwą świeżością, polotem, melodyjnością i nieprawdopodobnym klimatem. W skali od 1 do 10, daję jej 9.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Death "The Sound of Perseverance"
- autor: Rock'n Robert
- autor: Sanitarium