- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dragonland "Starfall"
Dragonland to szwedzka kapela, która powstała w roku 1999. Od tamtej pory wydała dwa albumy: "The Battle Of The Ivory Plains" w 2001 roku oraz "Holy Wars" w 2002, a kilka tygodni temu pojawiła się na rynku ich trzecia płyta "Starfall". Moje wrażenia z odsłuchu poniżej...
Rzut oka na okładkę płyty nie pozostawia wielkich wątpliwości, iż mamy do czynienia z kapelą grającą power metal, czyli szybkie tempa perkusji, dynamiczne i chwytliwe riffy, dużo melodii, do tego bardzo duża dawka klawiszy, które nadają muzyce specyficznej "gładkości". Na szczęście nie ma tu tylko banalnej "łupanki", a muzycy z równą swobodą operują w tempach szybszych ("As Madness Took Me", "Starfall"), jak i średnich, czasami sięgając także po zwolnienia (choćby "The Dream Seeker"). To wszystko powoduje, że power metal prezentowany przez Dragonland z pewnością można określić jako power metal z wyższej półki. Takie numery jak "The Shores Of Our Land" ze znakomitym, klawiszowym otwarciem i ciekawą kobiecą wokalizą, dynamiczne "As Madness Took Me" czy też "To The End Of The World" po prostu "się podobają". Natomiast całkiem osobnym tematem jest kończące płytę, trzyczęściowe "The Book Of Shadows". Powiem szczerze, że takiego znakomitego zamknięcia albumu kompletnie się nie spodziewałem! Mamy tu do czynienia z rozbudowanym, bo jedenastominutowym połączeniem metalu i muzyki ilustracyjno-filmowej, co daje efekt wprost znakomity! Nagranie powala klimatem (kłaniają się tak znakomite ścieżki dźwiękowe jak ta do "Gladiatora" czy do "Władcy Pierścieni") i energią, chwilami czuć powiew Orientu (podniosła część druga), a w innym miejscu pojawia się gitara a la Joe Satriani ("The Glendora Outbreak"). Choćby i tylko i wyłącznie dla "The Book Of Shadows" warto sięgnąć po tą płytę.
Jak dla mnie, na pewno jest to jedna z ciekawszych zeszłorocznych propozycji, jeśli chodzi o ten gatunek muzyczny. Powermetalowe granie na wysokim poziomie (numery od 1 do 8 to jak dla mnie jakieś 7/10) oraz zaskakujące i znakomite epickie zamknięcie ("The Book Of Shadows" to jak nic 9/10!!), czyli uśredniając...
PS. Jako ciekawostkę można jeszcze dorzucić informację, iż podczas nagrywania płyty swoje "trzy grosze" do produkcji oraz samych nagrań dołożyli Tom Englund oraz Henrik Danhage ze słynnego Evergrey.