- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Doogie White & La Paz "Granite"
Szkocki kompozytor i wokalista rockowy Doogie White współtworzył zespół La Paz w latach osiemdziesiątych, miało to miejsce w okresie 1984 - 1988. Grupa dużo wtedy koncertowała, ale nie udało jej się nagrać żadnej płyty. Dopiero teraz, kiedy White poczuł konieczność uwieczniania swoich dokonań (w ubiegłym roku wydał swój pierwszy krążek solowy), doszło do wydania debiutu pod szyldem Doogie White & La Paz, zatytułowanego "Granite". Warto wspomnieć, że muzyk ten ma za sobą udział w działalności takich wykonawców, jak Rainbow, Yngwie Malmsteen czy Comerstone. Natomiast obecnie jest wokalistą zespołu Tank.
Album "Granite" zawiera dziewięć kompozycji i nie jest zbyt długi, bo trwa tyle, ile kiedyś materiału mieściło się na winylu. W tym przypadku mamy do przesłuchania trochę ponad czterdzieści sześć minut. Na otwarcie "Too Good To Lose" z syntezatorowym intro i dynamicznymi riffami. W "This Boy" jest podobnie, ale wokal ozdabiają krótkie gitarowe solówki oraz organy Hammonda. Pozostałe numery, czyli "Lesson In Love" (odrobina bluesa, rytmiczne gitary i klawiszowe wstawki), "What Do You Say?" i "Still In Love" (z humorystycznym odgłosem kukułki) to ładne, stylowe nagrania, których słucha się bardzo dobrze. Natomiast dwie propozycje skręcają wyraźnie w kierunku rock'n'rolla. Jedna z nich to "Just For Today", która dodatkowo pachnie momentami AC/DC, ale mimo tego nie jest aż tak udanym utworem, jak pozostałe. To samo można stwierdzić o "Young And Restless", najszybszym kawałku na krążku.
Dwa tytuły jednak wymagają szczególnej uwagi. Pierwszy to ballada "Amy" z ładną linią melodyczną klawiszy oraz klimatyczną gitarową solówką. Drugi to nagranie, o którym koniecznie trzeba napisać trochę więcej. Mam na myśli zamykający płytę numer "Shame The Devil". Najciekawszy i najdłuższy, ma blisko dziesięć minut. Rozpoczyna się od dźwięków gitary akustycznej, grającej przez chwilę w stylu flamenco. W tle słychać świerszcze i odgłosy lasu tropikalnego oraz burzy. Potem jest już rockowo i mocno. Zakręcona i porywająca partia gitary trwa ponad cztery minuty i prowadzi nas prawie do końca, bo epilog stanowi kilkadziesiąt sekund dźwięków na kościelnych organach.
"Granite" to dobre, wyrównane muzycznie wydawnictwo z przeważającym hardrockowym rytmem i sporą ilością ostrego grania. Wokal White'a jest pewny i wyrazisty, jak cała muzyka na kompakcie. Solówki i riffy gitar są zazwyczaj krótkie i soczyste, niezbyt rozwinięte. Obecność instrumentów klawiszowych jest wyraźnie zaznaczona. Melodie wchodzą do głowy i nie wymagają nadzwyczajnego skupienia umysłu. Po prostu - stara, dobra szkoła rocka.