- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Disbelief "66Sick"
Disbelief na muzycznej scenie młodzikiem nie jest, gdyż od wydania pierwszej płyty minęło już lat osiem - debiut zatytułowany po prostu "Disbelief" ukazał się na rynku w maju 1997. Od tamtej pory grupie udało się wydać kolejnej cztery albumy - opisywany poniżej "66Sick" to szósta pełnowymiarowa płyta kapeli.
Niestety, przyznać muszę, że muzyka nie zdołała mnie jakoś specjalnie zaciekawić. Niby jest to fajne połączenie sepelturowskich, mocno i konkretnie nabijanych rytmów oraz melodyjnych, "deathowatych" riffów z growlingiem, ale niestety całość jest zbyt jednostajna. Wszystko utrzymane jest w podobnym tempie, zagrane jest z podobnym poziomem (średnim) energii i agresji. W efekcie niemal każdy numer przypomina mocno swojego bezpośredniego poprzednika i następcę. Ta ogólna monotonia nie jest może wszechobecna, ale skutecznie udaje się jej "unieszkodliwić" niektóre ciekawsze smaczki, jak choćby bardzo fajny riff w "For God". Szczęśliwie mamy na albumie też odejście od tych niespecjalnie intrygujących kawałków, a to pod postacią wolniejszych, stonowanych i bardziej przejrzystych numerów, takich jak "Continue From This Point" oraz "Edges", a wśród bardziej typowych dla albumu klimatów, też udało mi się wyłowić fajny numer - to miano przyznałbym "Rewind It All (Death Or Glory)". Natomiast poza tym jest niespecjalnie interesująco, ale słuchalne "66Sick" w sumie jest. A że czyni się to bez specjalnej przyjemności, to już inna rzecz...