- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dirty Rig "Rock Did It"
"Rock Did It" to druga płyta w karierze zespołu Dirty Rig i z przykrością stwierdzam, że muzyka na niej zawarta nie powala nic a nic. Jest to w sumie dość zastanawiające, gdyż składniki są bardzo zacne. Słychać tu i wpływy Black Label Society, i ducha Motorhead, i klasyczne patenty AC/DC. Wszystko wymieszane, podlane imprezowo-erotyczno-pijackim klimatem i nieźle zaśpiewane przez Kory'ego Clarke'a (którego wokal chwilami kojarzy mi się z Jonem Olivą z Savatage). A więc wszystko niby jest na miejscu, powinno "grać" i tworzyć ciekawy hardrockowo-rock'n'rollowy miks. Niestety nie gra i nie tworzy.
Więcej: efekt jest wręcz mizerny, głównie dlatego, że muzyce brakuje wyrazistości. Wszystko jest tu płaskie, za mało jest ognia i energii, a czasami brakuje też pomysłów. Numery są mało skomplikowane, na "jedno kopyto" i do tego bardzo krótkie - od dwóch do czterech minut. A najdłuższy na płycie (4:27), odegrany na żywo "Hitch Hiker" zamiast wyróżniać się "in plus", jest gwoździem do trumny, gdyż o dodatkowej dawkce żywiołowości i czadu, którą zwykle charakteryzują się nagranie koncertowe, można tu zapomnieć. Na tle reszty wyróżnia się melodyjne, hardrockowe "Cities" i może jeszcze dynamiczne "Drunk Again", ale ogólnie jest po prostu słabo. Posłuchać można, ale równie dobrze można opuścić...