- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dio "Magica"
Koncept-albumem "Magica" zespół Dio wraca do starych i sprawdzonych korzeni heavy metalu. Ponieważ Ronnie był niezadowolony ze swoich ostatnich płyt, postanowił zmienić skład swojej grupy. Powrócili Craig Goldy (zastąpił pod koniec lat 80-tych Viviana Campbella), Jimmy Bain i Simon Wright. Razem nagrali bardzo nierówny album, który niczego nowego do gatunku nie wnosi i równie dobrze mógł zostać nagrany 20 lat temu.
Przede wszystkim brakuje szybkich, czadowych utworów (w stylu "Rainbow In The Dark" czy "Stand Up and Shout"), ciekawych riffów oraz solówek. W większości "kawałków" występuje coś, co można określić "pseudosolówkami", a ciekawe riffy można znaleźć w zaledwie pięciu utworach. Potwierdza się, że Craig Goldy nie jest gitarzystą wybitnym, a tylko ponadprzeciętnym rzemieślnikiem. Pochwały jednak mu się należą, bowiem trzeba przyznać, że klawisze (gra na nich z Ronniem) brzmią na tej płycie fenomenalnie, stanowią doskonale tło dla gitary i zapełniają pustą przestrzeń pomiędzy kolejnymi utworami.
"Magica" zaczyna się od świetnego mrocznego efektu klawiszy, po czym następują... wypowiedzi przybyszów z kosmosu wygłaszane w języku angielskim (pojawiają się jeszcze na kilka razy). Może to dziwić, ale myślę, że fani Dio są już przyzwyczajeni do takich "dziwactw" (wystarczy wspomnieć piosenki "Breathless" czy "Holy Diver"). Po tym następuje kolejne zaskoczenie - nagłe przejście w bardzo ciekawe intro z fajnym motywem gitarowym i doskonale brzmiącymi klawiszami w tle. Po nim w końcu słyszymy pierwszy utwór - bardzo ciekawy riff i niesamowity głos Ronniego. Już po tej piosence można stwierdzić, że wokalista jest w szczytowej formie, trudno uwierzyć, że ten pan ma grubo ponad 50 lat. Po zakończeniu utworu słyszymy... chór kościelny, przerwany gongiem i ostrym wejściem gitary. Muszę przyznać, że to naprawdę robi wrażenie, na dodatek solówka pokazuje, że Craig Goldy jednak na gitarze grać potrafi. Po tych dwóch piosenkach i intrze można tylko żałować, że Ronnie samodzielnie napisał tylko trzy "kawałki", reszta (z małymi wyjątkami) nie jest już taka dobra. Udowadnia to następny utwór z riffem bardzo podobnym do "Lord Of The Last Day", w której jedynym godnym zauważenia elementem jest dosyć szybka solówka. "Feed My Head" to prawdziwy wokalny popis, zwłaszcza w momencie zwolnienia tempa. Z kolei "Eriel" ma naprawdę fenomenalny początek, klawisze przerywane ostrymi wejściami gitar i perkusji, brzmią jak orkiestra, czy soundtrack do jakiegoś filmu akcji. Niestety wstęp przechodzi w nieciekawy riff, można się tu trochę nudzić. Powód? Wszystkie dotychczasowe piosenki utrzymane były w tym samym wolny tempie, a to rzeczywiście może denerwować. Następny "Challis" jest na pewno szybszy i posiada ciekawy riff, ale już utwór "As Long As It's Not About Love", to smętna i nudna ballada, w której intryguje tylko śpiew. Na szczęście pod numerem 10 ukrywa się najlepsza i najciekawsza kompozycja albumu. Zaczyna się od przypominającego melodie ludowe wstępu na gitarze akustycznej z klawiszami w tle, po czym włącza się gitara elektryczna. W końcu mamy fajny riff, dobrą solówkę i przede wszystkim prędkość. Piosenka jest po prostu rewelacyjna, gdyby wydano ją na singlu z pewnością stałaby się wielkim hitem. Szkoda, że zespół nie napisał więcej takich utworów. Niestety kolejny "kawałek" to powrót do wolnego tempa i nudnego grania.
Potem mamy intro wzbogacone o wokal (naprawdę pięknie zaśpiewane) i nie wiadomo dlaczego fragment "Lord Of The Last Day". Na sam koniec następuje długa historia fantasy o książce "Magica" i nieśmiertelnym temacie walki Dobra ze Złem, czytana przez Ronniego. Po jej wysłuchaniu wiemy już, po co na płycie umieszczono głosy obcych i co oznaczają tytuły poszczególnych utworów.
Podsumowując, "Magica" jest albumem przeciętnym, a jej głównymi atutami są wspaniały wokal Ronniego i doskonale brzmiące instrumenty klawiszowe. Warto ją kupić, chociażby dla utworów "Losing My Inasinity" i "Lord Of The Last Day". Poza tym mam jeszcze jedną uwagę, dotyczącą "książeczki". Myślę, że jednostronicowy suchy spis twórców, brak jakichkolwiek zdjęć i tekstów piosenek to w dzisiejszych czasach kpina z fanów!
Materiały dotyczące zespołu
- Dio
Osobiście uważam, że to świetna płyta. Wspaniałe melodie i porywający klimat (w który niestety trzeba się wczuć, poczuć tę "magię"), Magikę mogę słuchać bez końca.