- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Destruction "Thrash Anthems"
Nie przepadam za kompilacjami i albumami koncertowymi - zbyt często głównym powodem ich wydania jest chęć łatwego zarobku na zespole. Aby wzbogacić tego typu wydawnictwa, nierzadko dodawane do nich są wcześniej niepublikowane utwory bądź remiksy tych już nam znanych. Jak thrashmetalowa legenda Destruction chce przekonać swoich fanów do kompilacji "Thrash Anthems"? Po pierwsze - na płycie znajduje się trzynaście utworów zespołu z lat 1984 - 1990, czyli sprzed powrotu kapeli na scenę. Po drugie - wszystkie zostały nagrane całkiem od nowa, a więc z zastosowaniem nowoczesnego i agresywnego brzmienia. Po trzecie - ich doboru dokonali sami fani za pośrednictwem internetowej strony zespołu. Po czwarte - gościnnie wydawnictwo to wspierają dwaj byli gitarzyści Destruction: Harry Wilkens i Jacob Hansen. Wreszcie po piąte - obok wspomnianych trzynastu klasyków na płycie odnaleźć możemy dwa nowe, niepublikowane wcześniej utwory (w wersji limitowanej trzy).
Na początku razić może nowe brzmienie starych utworów, jednak już po kilku pierwszych przesłuchaniach daje się odczuć, że pomysł ponownego nagrania klasyków był pomysłem trafionym - wspomniana nowoczesna produkcja nie spowodowała utraty oldschoolowego klimatu, który udało się Niemcom zachować przez ponad 20 lat, a przy okazji wniosła trochę świeżości w starsze numery. Nowe utwory, tj. "Deposition (Your Heads Will Roll)" i "Profanity" (w wersji limitowanej, której niestety nie miałem okazji usłyszeć, dodatkowo "Eternal Ban"), nie "odstają" zbytnio od starego materiału, a biorąc pod uwagę fakt, że umieszczone są obok absolutnych thrashmetalowych klasyków, świadczy to o nich zdecydowanie pozytywnie. Słuchacze, którzy nie znają dobrze repertuaru Destruction, mogą wręcz nie rozróżnić nowości od staroci. Przez ponad 70 minut mamy zatem do czynienia z konkretną, ale i na szczęście niezbyt wydumaną thrashmetalową galopadą - szybkimi, chwytliwymi, prostymi i przez to zapadającymi w pamięć riffami, równiutką i precyzyjną perkusją oraz typowo thrashowym, nie silącym się nawet na śpiewanie, wokalem.
"Thrashowymi hymnami" Destruction udowadnia, że nie przypadkiem ich nazwa wymieniana jest jednym tchem tuż obok takich legend jak Sodom i Kreator. Aż miło posłuchać takiego wydawnictwa w 2007 roku. Dla fanów thrash metalu pozycja obowiązkowa!