- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Desert Sessions "Desert Sessions 9 & 10 (I See You Hearin' Me / I Heart Disco)"
"The cult recording from Josh Homme returns..." - zachęcająco głosi naklejka na nowych "pustynnych sesjach". Bez wątpienia jest to prawda - Josh Homme, znany z Kyuss i Queens Of The Stone Age, należący według mnie, co powtarzam przy każdej nadarzającej się okazji, do trójki najwybitniejszych żyjących postaci współczesnego rocka, swą blisko 15-letnią karierą na szerszej scenie muzycznej zasłużył sobie na status legendy, a jego dzieła - na miano kultowych. Desert Sessions to materiał tworzony przez Homme'a i zaproszonych przez niego gości w przeciągu jednego tygodnia na jego prywatnym ranchu pośrodku pustyni, "Rancho De La Luna". Obsada, jak zwykle, jest wyśmienita; u boku Homme'a grają Twiggy Ramirez (Marylin Manson, A Perfect Circle), wokalistka P.J. Harvey, Joey Castillo (Queens Of The Stone Age), Josh Freese (The Vandals, A Perfect Circle), Dean Ween (Ween) oraz obecni przy prawie wszystkich eksperymentach artysty jego bliscy przyjaciele: Chriss Goss (Masters Of Reality) oraz Troy Van Leeuwen.
Płyta jest rewelacyjna! Josh jeszcze raz udawadnia, że nie schodzi poniżej pewnego poziomu (a w jego przypadku, jest to poziom niezwykle wysoki). Długo starałem się doszukać jakiś negatywów, czegoś, co by mi się nie spodobało - bez powodzenia. Materiał jest świetny zarówno pod względem brzmieniowym , kompozycyjnym, jak i tekstowym. Widać, że muzycy świetnie bawili się nagrywając ten album. Ostanią rzeczą, o którą można by posądzić ten krążek jest komercja - artyści mają wszelkich odbiorców w nosie, grają dla siebie i nie interesuje ich, czy w ogóle ktokolwiek zakupi tę płytę.
Nie ma tutaj piosenek słabych, odstających od reszty, nie ma też murowanych przebojów, ani nagrań absolutnie genialnych. Pierwsze na płycie "Dead In Time" wprowadza nas w klimat całego albumu - wiemy już, że będziemy mieć do czynienia z niebanalną harmonią i przewrotną, a zarazem prostą melodyką. "I Wanna Make It WitChu" to niemalże beatlesowski numer, zagrany z lekkim przymrużeniem oka, jakże charakterystycznym dla Homme'a, nadającym mu nutki geniuszu. Utwór instrumentalny "Covered In Punks Blood" do złudzenia przypomina wstęp "Jesus Christ Pose" Soundgarden. Dalej mamy do czynienia z dużą ilością eksperymentówi zabaw formą (np. "There Will Be A Better Time" na wokal i akustyczną gitarę, czy "Powered Wig Machine", zawierające elementy elektroniki). Zresztą co tu dużo pisać - tego po prostu trzeba posłuchać! Żadne słowa nie oddadzą choćby w połowie wielkości tego krążka.