- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Delight "Last Temptation"
Po raz pierwszy przeczytałem o Delight w Metal Hammerze. Przede wszystkim do artykułu o tym zespole przyciągnęło mnie zdjęcie bardzo ładnej wokalistki. Stamtąd dowiedziałem się (z artykułu, nie ze zdjęcia :-)), że zespół gra muzę bliską Nightwish. Jako że "Wishmaster" powyższej formacji słuchałem bez przerwy przez około tydzień, kupiłem w ciemno pierwszą płytę Delight zatytułowaną "Last Temptation". Po zapłaceniu pani w kasie 20,99 zł (zdzierstwo!!!), zapoznałem się z ową kasetką.
Pierwsze wrażenie było straszne. Stwierdziłem, że było to rzeczywiście "ostatnie pokuszenie" na jakąkolwiek produkcję tego zespołu. Zmieniłem kasetę na Van Halen (którą nota bene kupiłem za 14 zł, jak widać można kasety sprzedawać taniej niż po 21 zł, choć z drugiej strony, "Bay Area Trashers" kosztuje 24 zł) i myślałem komu by tu wcisnąć płytę Delight. Mogę to wytłumaczyć faktem, że oczekiwałem po prostu polskiej kopii Nightwish. Te same wokale, klawisze.
Jakiś czas póżniej znów sięgnąłem po "Last Temptation" i... okazało się, że nie jest to takie złe. Elementów z Nightwish nie było wprawdzie za wiele, ale za to było trochę The Gathering (wokale), Maiden i Priest (gitary). Można zauważyć, że zespół wyraźnie postawił na gitary, a nie na klawisze, które są wyraźnie z tyłu. Wracając jednak do gitar, do nich nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Panowie wycinają riffy, które może nie wpadają w pamięć, ale nie powystdziliby się ich ani pan Murray, ani Glenn Tipton. Zespoły grające gotyk raczej nie stawiają na sola gitarowe. Te z Delight są naprawdę bardzo dobre. I te szybkie, i te tappowane. Świetna jest ta melodyjna z ostatniego kawałka.
Teraz przyjrzyjmy się bliżej wokalistce (bez skojarzeń :-)). Jej wokale stoją również na wysokim poziomie, choć czasami są trochę niezrozumiałe. Osobiście wolałbym jednak, aby Paulina śpiewała po polsku. Nie mam zastrzeżeń do jej angielskiego, ale myślę, że brzmiałoby to lepiej. Mogliby zrobić tak jak Artrosis - wydawać anglojęzyczne wersje swych płyt. Według mnie Delight ma zamiar uderzyć na rynek zachodni, o czym może również świadczyć anglojęzyczna wkładka. Oczywiście nie mam im tego za złe, przeciwnie, życzę im sukcesu.
Teksty. Paulina pisze teksty ciekawe, niekiedy bajkowe, innym razem tragiczne (nie to, że są do dupy, ale chodzi mi o tragizm :-)), "batalistyczne" ("Time To Revenge"). Jeden tekst jest wierszem T.S. Elliota "Eyes That I Last Saw In Tears", inny zawiera fragment jego poezji.
Utwory. Są ciekawie zbudowane, dużo się dzieje, muzyka jest dynamiczna, Maidenowe tempa mieszają się z ciężkimi, wolnymi brzmieniami. Utwór tytułowy brzmi jakby był żywcem wyjęty ze "Shroud Of Frost" Anathemy. Ten dołujący klimat potęguje jeszcze brzmienie gitary, która jest bardzo podobna do tej z Anathemy. No i ta przestrzeń...
Brzmienie. Tu mam pewne zastrzeżenia. Obiektywnie patrząc, wszystko brzmi OK. Według mnie dźwięk jest trochę stłumiony. Ale przecież nie każdy zespół stać na nagrywanie np. w Finnvoxie. A może się czepiam? Ale słuchając tego uderzenia z intra "She Is My Sin" Nightwish, można odlecieć...
Okładka. Bardzo dobra robota. Szkoda tylko, że jest robiona na komputerze (dla tych, którzy nie mieli okazji jej widzieć: jakiś satan przymierza się do kopulacji z całkiem ładną nagą panienką) :-).
Jak na debiut płyta jest niezła. Zanalizowałem ją dokładnie (może za dokładnie...) i stwierdzam, że warto jest wydać na nią te dwadzieścia złotych.
Materiały dotyczące zespołu
- Delight