- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deicide "To Hell With God"
Nie będę ukrywał, że znów mam zgryz z nową płytą Deicide. Żeby tylko z płytą, z samym zespołem także. Wkurwia mnie prezentowana przez nich nierówna forma. Jako zaciekły fan komanda Bentona i Asheima odśpiewałem satanistyczne "hosanna" nad rewelacyjnym "Stench Of Redemption" i odnowioną formułą tej kapeli ze sławnym i niezwykle sprawnym ministrantem w składzie, ale już dwa lata później spadła mi cegła na głowę w postaci nijakiej "Till Death Do Us Part", z której do dzisiaj w pamięci zostały mi tylko intro i outro - pomimo 666 przesłuchań. Być może jestem zboczony, niczym Don Pedro wzdychający do Marii Jose Zabalety, ale mimo tych wszystkich wzlotów i upadków, które w obozie Deicide cyklicznie pojawiają się już od płyty "Serpents Of The Light", wciąż na kolejne wybroczyny ich autorstwa czekam z zaciekawieniem. Wciąż nie tracę nadziei, że mimo upływającego czasu dadzą radę, porozstawiają niewiernych po kątach lub starym zwyczajem z okresu trzech pierwszych longplayów wygrzebią z dupy Lucyfera coś niesamowitego. Po pierwszych kilkunastu razach przespanych z "To Hell With God" już pewien jestem, że prawem cykliczności, znów dużej mierze się udało.
Materiał zaczyna się wprost rewelacyjnym kawałkiem tytułowym, w którym przeplatane miazga, prędkość, przebojowy refren i moim skromnym zdaniem najlepszy od czasu "Once Upon The Cross" wokal Glena rabują tacę, gwałcą świętości i oddają czarny mocz do analizy. Dalej miażdży dupę wyśmienity "Save Your", z cholernie ciężkim, klimatycznym riffem i gęstym nabijaniem Steve Asheima. W tym wypadku bez upiększeń, oldschoolowo i z naciskiem na mielący mord dźwiękowy. Przezajebiście odpala się atak ryku i gitarowych dział w "Witness Of Death", który w dużym uproszczeniu może stanowić erratę do błędów popełnionych na płycie "Serpents Of The Light" - więc czuć tu stylistykę tamtych kawałków, jest jednak znacznie ciężej i o wiele mnie sztampowo.
I w tym momencie pancernik osiada na pierwszej mieliźnie. "Empowered By Blasphemy" byłby może całkiem fajnym numerem, bo i są w nim rozbuchane solówki Ralpha Santolli, i popisy perkusyjne, cóż jednak powiedzieć, kiedy otwierająca go zagrywka żywcem wyjęta jest z za dużych spodni piewców metalcore'a gdzieś z nowojorskich slumsów. Całe szczęście to tylko parosekundowa wpadka, bo zaraz wjeżdżają "Aniołowie Piekieł", czyli "Angels Of Hell" wprost czerpiące z tradycji oraz nowoczesności, odpowiednio - "Sacrificial Suicide" i "Death To Jesus" - thrashowe wejście, sztormowe rytmy i przyspieszenie z melodyjnym solo gitarowym oraz Bentonem podsumowującym tekst rządzącym "You Will Die!!!". Prawdziwą zatrutą wisienką na tym piekielnym torcie okazuje się jednak dopiero finał "How Can You Call Yourself A God", będący w konstrukcji ni mniej ni więcej tylko bardziej rozbudowaną kontynuacją "The Lords Sedition" ze "Smrodu Odkupienia". Krótko mówiąc ten numer ostatecznie powala, podobnie zresztą jak jego protoplasta, gdyż wiąże w sobie naturalne dla Deicide rozpierdalanie wszystkiego dookoła z elementami, które dla ich starych fanów wydawać mogłyby się obce. Chodzi mi tutaj o genialnie zaaranżowane, naładowane emocją sola Ralpha Santolli i epicko - metalowy klimat, podlane typową dla death metalu brutalką. Brawo Panowie.
Jak zwykle w przypadku "Bogobojnych" (hehe) osobny akapit warto, a nawet należy poświęcić osobie niezmordowanego lidera. Glen Benton, choć przez wielu, w tym swoich niegdysiejszych uczniów (m.in. liderzy Krisiun i Behemoth), uważany za, delikatnie rzecz ujmując, emeryta pozbawionego szacunku dla fanów, względnie "niepoważnego" człowieka, na "To Hell With God" po raz kolejny udowodnił swoją wokalną supremację w tym gatunku. Różne oblicza przedstawiał na płytach Deicide - maksymalnie szalone ("Deicide"), nawiedzone i bardziej krzyczane ("Legion"), kurewsko brutalne ("Once Upon The Cross") czy bardziej zbliżone do czytelnego krzyku ("Serpents Of The Light") - tutaj zaś eklektycznie zebrał to wszystko do kupy osiągając najlepszy efekt w swojej karierze. Fuck yeah!!!
Kończąc już powróćmy na chwilunię do wstępu, więc do tego, jaki - mimo wymienionych zalet - mam problem z tym krążkiem i jaki, jak mniemam, wy też mieć będziecie. Otóż, jeżeli już zdecydujecie się zakupić to CD, przez pierwszych parę chwil możecie mieć złudne przekonanie źle zainwestowanej bibuły. Po pierwszych kilku przesłuchaniach "To Hell With God" ani nie zachwyca, ani nie zaskakuje. To trochę podobna sytuacja, jak z "Necropolis" Vader, na którym przez pierwsze kilka miesięcy po wydaniu, wielu komentujących na rockmetal.pl wieszało psy, by ostatecznie ocenić go na 89% (w chwili pisania tej recenzji). Każde kolejne spotkanie z nową płytą Deicide coraz bardziej uwypukla jej zalety, odkrywa prawdziwą rudę żelaza, piekielne kamienie zakopane w ziemi i inne cudeńka. Warto więc temu materiałowi dać szansę. Sprawa druga, to po raz kolejny Ralph Santolla - katolik, a dla niektórych death metal mongers, katolik w tym otoczeniu to prawie jak ksiądz po kolędzie. Ja nie mam z tym kłopotu, bo znów odwalił kawał czarnej roboty, niczym najemnik pierwszej próby. "To Hell With God" - zdecydowanie lepsze niż "Till Death Do Us Part", nieco słabsze od "Stench Of Redemption" - czyli znów stal szlachetna.
Materiały dotyczące zespołu
- Deicide
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Vader "Welcome To The Morbid Reich"
- autor: Megakruk
Kat & Roman Kostrzewski "Biało-czarna"
- autor: Do diabła
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk
Hate "Erebos"
- autor: Łukasz Sputowski
- autor: EmilRegis
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas