zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Deicide "The Stench Of Redemption"

27.05.2010  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Deicide
Tytuł płyty: "The Stench Of Redemption"
Utwory: The Stench of Redemption; Death to Jesus; Desecration; Crucified for the Innocence; Walk with the Devil in Dreams You Behold; Homage for Satan; Not of This Earth; Never to Be Seen Again; The Lord's Sedition
Wykonawcy: Glen Benton - gitara basowa, wokal; Jack Owen - gitara; Ralph Santolla - gitara; Steve Asheim - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Earache Records
Premiera: 22.08.2006
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Jedno trzeba było zawsze Deicide przyznać. Ze świeczką wśród gwiazd amerykańskiego death metalu było szukać tak stabilnego pod względem składu zespołu. Jakże fundamentalne zmiany w latach 90 przeżyli Cannibal Corpse po odejściu Chrisa Barnesa czy Morbid Angel po wylocie Vincenta. Wszystko to poza nami. Niektórzy powrócili do macierzy, jak mocno odchudzony po latach David, drudzy kontynuowali w najlepsze, robiąc po prostu swoje z wokalistą o najgrubszym karku na tej scenie. Nie chciałbym iść za daleko w dywagacjach, ale gdyby Cannibale podali sobie ręce z bulgoczącym Krzyśkiem, to zapewne pomimo całej swej wielkości, Corpsegrinder też musiałby wracać do Monstrosity. Łuny chwały bijące od tzw. "Klazik Skuads" jednak przezwyciężają największe niesnaski i, pozostawiająca na niewdzięcznym lodzie zastępujących, jak się okazuje tymczasowo, nawet najlepszych rezerwowych (patrz Paul Bostaph w Slayer). Ale zostawmy to. Deicide w tej kwestii przez wszystkie tłuste i chude lata stanowiły trzy nazwiska: Hoffman, Benton i Asheim. Narody tak bardzo przyzwyczaiły się do tej satanistycznej normalności, że w odejście Briana i Erica po wydaniu "Scars Of The Crucifix" niewielu było w stanie uwierzyć. Żaden fan nie wyobrażał sobie dalszego funkcjonowania tego bandu bez trzonu gitarowego. I tutaj "niespodziewanka". Z wywiadów w końcu dowiedzieliśmy się, że ten zespół nigdy nie był ani ekipą Glena Bentona, ani teamem Hoffman Bros, bo całą muzykę komponował w nim, od zawsze stojący w cieniu, Steve Asheim. To w zasadzie on zadecydował, że w rozgrywce pt. Deicide można jeszcze cosik ugrać. Doszło do kontrowersyjnych transferów w postaci Ralpha Santolli i bardziej oczywistego Jacka Owena, który na dobre dał sobie spokój z Corpse'ami. 06.06.2006 - premiera pierwszych singli i potem płyty "The Stench Of Redemption", która - mimo iż wcale nie brzmi jak Deicide (bo brzmieć bez Hoffmanów nie może) - to jednak okazała się ich najciekawszym wydawnictwem od czasu "Once Upon The Cross".

Oczywiście medialnie sprawa była nieco przejebana i to szczególnie u nas w "Polsze". Pamiętam jak dziś Adama Darskiego, wieszającego na łamach "Mystic" psy i nie mogącego się pogodzić z faktem, że katolik rżnie na tym krążku sześć strun. Dobre nie? Srał pies, że Santolla to jeden z najlepszych gitarzystów na świecie, że wspierał Death i Iced Earth oraz ponoć udzielał porad Hoffmanom, jak grać solówki. To wszystko przecież nie jest ważne. Całe szczęście Amerykanie tym razem zrobili typowo "nie po polsku" i wyszli z założenia, że "nieważne kim jesteś, ważne co potrafisz".

"Smród Odkupienia" to płyta diametralnie inna, ale też niezaprzeczalnie ciężka, dynamiczna i... przebojowa. Tak lekko i zwiewnie przez czaszkę nie przelatywało żadne z wcześniejszych wydawnictw Deicide. Być może śmierdzi tu melopatentami żywcem skradzionymi z obozowiska Vital Remains, którzy tego typu zabiegami czarowali na "Dechristianize", ale ten przeszczep się przyjął. Toporna rytmiczna gra Hoffmanów odeszła w zapomnienie. Wręcz powermetalowa gitara solowa Santolli doskonale współgra z chwytliwymi riffami Owena i druzgocącą, nastawioną na ultraszybkie zabijanie, perkusją Steve'a Asheima.

Każdy kawałek z osobna, aż do ostatniego na płycie "The Lords Sedition", rwie melodyką i świetnie dopasowanym wokalem Glena. Tytułowy, "Death To Jesus" czy największy hit od czasu "When Satan Rules His World", czyt. miażdżący dupsko "Homage For Satan", to zapadające w pamięć wałki, które potencjałem przywodzą najlepsze momenty w historii grupy, choć - podkreślam - to granie z innej bajki. Znów wstaję rano i chce mi się ryknąć "Homage For Satan, Sworn To The Devil, Unholy Master, Destroy The Heavens", a nie tylko stareńkie "Take Me Mephistopheles". "The Stench..." to także płyta, na której Deicide udowodnili, jak nigdy wcześniej, rozmiar horyzontu muzycznego, jaki są w stanie pomieścić w ramach tej nazwy. Od zawsze miałem ich za kapelę, której grać wolniej jest zabronione. Wolno można kapować, pić spirytus, jeździć PKP, ale na pewno nie grać w Bogobójstwie. A tu proszę - ślamazarne acz wielce ciekawe "Desecration" z niepokojącą zawodzącą gitarą czy ukoronowanie tej płyty w postaci "The Lords Sedition", z wstępem solówkowym, którego prog metalowcy by się nie powstydzili. Dla mnie bomba.

Być może Benton i Asheim są sobie sami winni, bo tak konsekwentne konserwowanie kultu "antymaryjno - antyjezusowego" w miejscu, gdzie powinien zaczynać się ich rozwój, postawiło znak pt. "zakaz ruchu w obie strony". Być może uzasadnionymi są kpiny, także naszych religijnych neurotyków, spowodowane ideologicznym niedopasowaniem Ralpha Santolli do reszty zespołu. Mnie to jednak wali. Podobnie jak fakt, że "The Stench Of Redemption" to całkowicie świeże podejście Deicide, które z "Legion" czy "jedynką", prócz ciężaru, niewiele ma wspólnego. Na tej płycie słychać, że zespół żyje i ma się dobrze. Nie udaje, że jest "megafukkoryginalny", tylko wypierdala z siebie metal. W swoim wykonaniu najlepszy od lat. Ten szatan wciąż ma zęby i kopyta, którymi może zmasakrować. Najwyraźniej terapia leczenia kiły "Insineratehymn" oraz "In Torment In Hell" rozpoczęta nieśmiało na "Scars Of The Crucifix" zakończyła się sukcesem. Na szczęście.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Deicide "The Stench Of Redemption"
TupTuś (gość, IP: 89.64.36.*), 2024-03-08 23:50:44 | odpowiedz | zgłoś
Dla mnie ten album to renesans formy Deicide ! Po tylu latach od wydania i niezliczonych przesłuchaniach i niestety odejściu do wieczności Ralpha Santolli, słucha się tej nuty niemiłosiernie bosko. Na dobrze - mimo wszystko - wyszły te przemiany personalnej materii, do tego wycieczka Glena do Vital Remains i wreszcie otwartość na nowe horyzonty. Ten dysonans z rozwiniętą na bazie "starego" Deicide ultraekstremą i quasi power metalową melodyką gitar na tym albumie sprawdził się perfekcyjnie - Ralph "wstrzelił się" w styl zespołu, a wirtuozeria tego wioślarza nie zachwiała całokształtu. To pokazuje geniusz wirtuoza, ale i Jack Owen się sprawdził bardzo dobrze. Steve Asheim zdaje się, że nabrał kolejnych pokładów witalności, zarówno w od strony technicznej, kompozytorskiej i w zakresie forsowania tempa, dzięki czemu od samego początku do samego końca w albumie ciągle się coś "dzieje". Glen Benton - tu wciąż ścisła czołówka deathmetalowego growlowania. (Nie)śmiało stwierdzę, żę to najlepszy album zespołu, oczywiście po "Deicide" i "Legion".
re: Deicide "The Stench Of Redemption"
universal_soul (gość, IP: 81.187.190.*), 2015-12-30 07:48:41 | odpowiedz | zgłoś
sódma woda po kisielu
re: Deicide "The Stench Of Redemption"
zeratul (gość, IP: 83.26.130.*), 2015-12-29 11:49:02 | odpowiedz | zgłoś
Super płyta, ale wolę Once Upon The Cross
Deicide "The Stench Of Redemption"
vonsmroden (gość, IP: 94.75.121.*), 2010-08-03 22:08:00 | odpowiedz | zgłoś
Dla mnie Deicide to "Deicide" i "Legion" oraz właśnie "The Stench Of Redemption".
Ta płyta brzmi jak stado dzikich psów wpuszczonych do lasu, i te solówki Santolli...
zajebista płyta
mord44 (gość, IP: 77.113.121.*), 2010-08-03 16:03:31 | odpowiedz | zgłoś
świetna płytka... mnie wgniotła w ziemię...Ralph Santolla to wymiatacz... jego solówki mnie zabijają
tragiczna recenzja małolata
Łabędzi Spiew (gość, IP: 77.236.5.*), 2010-05-30 08:03:33 | odpowiedz | zgłoś
, któremu wydaje sie ze jest wybitny i na wszystkim się zna. Niestety drogi panie pseudo-pismaku - studenciku. Tekst słabiutki jak pierwsze gruszki a samam opina ww płyty nadaje sie do przedszkola
re: tragiczna recenzja małolata
Verghityax (wyślij pw), 2010-05-30 15:16:26 | odpowiedz | zgłoś
Eeee... A może by tak szanowny użytkownik o jakże egzaltowanym nicku zechciał poprzeć swoje pseudogórnolotne wywody konkretnymi argumentami?
poezja smaku
FanDimmu (gość, IP: 79.186.66.*), 2010-05-29 14:46:53 | odpowiedz | zgłoś
Genialna muza i świetna recka. Walą w ryj, i o to chodzi :)
Naprawdę bardzo dobra płyta.
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2010-05-28 16:21:21 | odpowiedz | zgłoś
Pamiętam, jaki byłem zdziwiony, gdy podrzucił mi ją znajomy, że Deicide mogli znowu nagrać coś tak dobrego, a do tego jak dla nich świeżego i oryginalnego. Niby "Scars..." zwiastował już poprawę to totalnym upadku na dwóch wcześniejszych płytach, ale "The Stench od Redemption" i tak mocno mnie zaskoczyło, jak najbardziej pozytywnie. Kilka świetnych numerów ("Death To Jesus"!!!) i słuchając tej płyty nie ma już się wrażenia, że są to dżwięki wymuszone jak na poprzednikach (nawet jeżeli Benton tak naprawdę ma ten cały death metal i satanizm w dupie i na co dzień słucha głównie Presleya).
Dobre gówno
Z_Vbr (wyślij pw), 2010-05-27 22:11:23 | odpowiedz | zgłoś
Recenzja pana kolegi napisana tak, że mam zamiar dokonać aktu defloracji choćby i oryginału. Choć tekst poprzetykany mięsem, to jednak jajo wali po twarzy. Szacun. Zachęcający wyjątkowo.
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (130 głosów):

 
 
78%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Morbid Angel "Gateways to Annihilation"
- autor: Konrad

Fear Factory "Mechanize"
- autor: Megakruk

Immolation "Majesty And Decay"
- autor: Megakruk

Megadeth "Endgame"
- autor: Megakruk

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?