- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Purpendicular"
Można było mieć spore obawy odnośnie tego albumu. Ritchie Blackmore - lider, główny kompozytor i gitarzysta, obecny na niemal wszystkich studyjnych płytach Deep Purple (jedynie na "Come Taste The Band" grał Tommy Bollin) odchodzi z zespołu i to raczej definitywnie. Jego następcę, Steve'a Morse'a czekało doprawdy trudne zadanie, zwłaszcza, że dysponował on bardzo nowoczesnym, dalece różniącym się od poprzednika stylem gry, co u ortodoksyjnych fanów zespołu spisywało go w zasadzie na straty...
Na szczęście inwencja melodyczna, talent kompozytorski i błyskotliwa technika gry byłego lidera Dixie Dregs spowodowały, że muzyk godnie zastąpił słynnego "gitarzystę w czerni". A jako, że i cały zespół wzniósł się podczas tej sesji na wyżyny swoich możliwości powstała płyta znakomita, bodaj najwspanialsza od czasów "Perfect Strangers". Być może przeceniam zasługi Blackmore'a dla Deep Purple, ale uważam, że bez obecności tego wybitnego muzyka zespół po prostu nie mógł nagrać lepszego albumu.
Początek jest bardzo mocny, a jednocześnie zaskakujący. To brzmienie gitary - owszem, atrakcyjne, ale zupełnie niepurpurowe! Fani Ritchiego kręcą nosem... Bez obaw, Steve Morse to zawodnik absolutnie z najwyższej półki. Powiem więcej - trudno mi obecnie wskazać równie wszechstronnego, a jednocześnie tak wybornego technicznie "wioślarza" w rockowym światku. Grając z purpurowymi pozostaje wierny swojemu charakterystycznemu stylowi gry i nie ma zamiaru naśladować poprzednika, co bardzo mu się ceni. Zaplątana partia gitary na wstępie, miażdżący riff, liczne zwroty melodyczne i to imponujące, wirtuozowskie solo - nie ma wątpliwości: "Vavoom: Ted The Mechanic" to prezentacja nowego gitarzysty w pełnej krasie i w doskonałym stylu!
W kolejnym zaś utworze, "Loosen My Strings" (należącym również do najlepszych na płycie), Morse pokazuje się od innej strony, grając partie solowe charakterystyczną dla niego długą, przeciągłą frazą. I znowu brzmi to wyśmienicie. Chcemy posłuchać go w pasjonującej współpracy z Jonem Lordem? Odsyłam przede wszystkim do "Soon Forgotten" i "Cascades: I'm Not Your Lover". A może mamy ochotę na piękne akustyczne partie? Tu z pomocą przychodzą nam "The Aviator" oraz "Touch Away". No i przecudny początek absolutnej perły na albumie - utworu numer cztery. Ale najsmaczniejsze danie zostawiam na koniec. Tymczasem wspomniane wyżej dwie kompozycje to także arcydzieła. Ot, takie mniejsze. Jakże urzeka w nich wokal Gillana, cóż za czarujące melodie proponują nam muzycy. I jeszcze ta urocza partia gitary o celtyckim zabarwieniu, która pojawia się w finale "The Aviator" - istny błogostan...
"Purpendicular" olśniewa nas oryginalnością pomysłów, ekscytuje bogactwem brzmień, urzeka mozaikowością. A różnorodność stylistyczna tego albumu wprost zachwyca. Bo oprócz wspomnianych wyżej kompozycji mamy tu jeszcze rzeczy tak różne, jak ciężki, intensywny, wyposażony we wprost szamańską partię wokalną "Soon Forgotten", przywołujący atmosferę swobodnego jam session, z obowiązkową harmonijka ustną "Rosa's Cantina", czy "Purpendicular Waltz" - prawdziwie purpurowy walc, brawurowo odegrany, dostojnie zaśpiewany, również z solową partią harmonijki w wykonaniu wokalisty.
Jednakże w tej beczce miodu znajdzie się i łyżka dziegciu: brakuje mi na płycie porywających, hardrockowych utworów z dobrymi, wyrazistymi riffami gitar. Owszem, mamy tutaj trzy potężne rockersy (wspomniany wyżej "Cascades: I'm Not Your Lover", "Castle Full Of Rascals" i "Somebody Stole My Guitar"), nie należą one jednak do najlepszych, najbardziej zapadających w pamięć numerów na płycie. No ale mając za konkurencję jeden z utworów wszech czasów...
Tu bowiem wracam do wspomnianego wcześniej arcydzieła. "Sometimes I Feel Like Screaming" nie tylko z miejsca dołączył do grona purpurowych klasyków, ale stał się także jednym z kilku najwspanialszych utworów, jakich dostarczyła nam muzyka rockowa lat 90. Przeszywające partie wokalne, fascynujące zmiany tempa i nastroju, wyciskające łzy z oczu partie gitar. To jeden z tych utworów, o których ileż by nie napisać, to wciąż będzie mało. Po prostu trzeba go posłuchać!
"Purpendicular" to najbardziej eklektyczna pozycja w całym dorobku Deep Purple, swoisty "Fireball" lat 90. Weterani nie musieli tu niczego udowadniać. To, że potrafią grać najczystszy chemicznie hard rock jak chyba nikt na świecie, wiemy przecież od dawna. Tym razem pozwolili sobie na żonglerkę muzycznymi inspiracjami, stylami, gatunkami i konwencjami. Stworzyli piękną, malowniczą płytę, mieniącą się rozmaitymi barwami. I za to im chwała.
- Widocznie słabo się rozglądasz...