- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Now What?!"
Starzy wyjadacze jak widać nie rdzewieją i ostatnio często przypominają młodym adeptom o swoim istnieniu. Niedawno opisywaliśmy na tych łamach album Black Sabbath, teraz czas na powrót Deep Purple (chronologicznie powinno być odwrotnie, ale dzięki temu płytę przesłuchałem kilkanaście razy). Oczywiście jest to comeback nieco innego rodzaju niż ten, który był udziałem Black Sabbath, panowie z Deep Purple nie zaprzestali przecież działalności ani na moment od reaktywacji zespołu w 1984 roku, regularnie wydają nowe płyty (ostatnią była "Rapture Of The Deep" z 2005 roku, to już 8 lat, jak ten czas leci...) i generalnie trzymają się nieźle. A jednak fani na całym świecie czekali na ten album z wytęsknieniem - ja również. Pewnie także dlatego, ze jest to płyta dość szczególna. Mija bowiem właśnie rok od śmierci Jona Lorda, wybitnego klawiszowca Purpli. Lord zagrał na 17 studyjnych krążkach zespołu, jego śmierć, choć pewnie spodziewana (muzyk chorował na raka trzustki), musiała być dla członków kapeli szokiem. "Now what?!" dedykowana jest właśnie Lordowi, co zespół wielokrotnie podkreślał i czego nie omieszkał zaznaczyć we wkładce albumu.
Purple nagrali "Now what?!" w Nashville pod okiem Boba Ezrina. Ezrin to legendarny wręcz producent, najbardziej znany z pracy przy "The Wall" Pink Floyd, ale ma w swoim dorobku także albumy Alice Coopera, Guns n' Roses czy Kiss. Nie wiem, kto wpadł na pomysł zaproponowania współpracy właśnie jemu (członkowie Deep Purple też plączą się w zeznaniach), ale był to strzał w dziesiątkę. Pierwszą sprawą, którą zauważamy słuchając "Now What?!", jest właśnie brzmienie tej płyty. Można powiedzieć, że właśnie teraz Głęboka Purpura weszła w XXI wiek. Producentowi udało się uchwycić tak typową potęgę organów Hammonda i gitary, górujących nad sekcja rytmiczną, ale z zachowaniem wyrazistości brzmienia i selektywności dźwięku. Nowy album brzmi niezwykle nowocześnie i przestrzennie, choć kilka kompozycji ma posmak retro.
Po drugie śpiew Gilliana. Zrezygnował ze skandowania, śpiewa bardziej naturalnie niż na poprzednich płytach.
Co do samych utworów, to z każdym kolejnym odsłuchem albumu otwierałem usta coraz szerzej i szerzej - momentami aż chce się krzyknąć "tego jeszcze nie było!". Fakt, że to krążek nie tylko świeżo brzmiący, ale również zaskakujący stylistycznie, całkowicie zwala z nóg. Ale po kolei.
Najpierw o utworach klasycznych - ewidentnie nawiązujących do przeszłości, dokładniej lat 70. Jest ich kilka. "Out Of Hand" ze świetnym, ciężkim i kunsztownym riffem gitarowym przywołuje na myśl dawne dokonania grupy, uwodzi także melodyjnym refrenem. "Hell To Pay" to typowy hardrockowy utwór, wpadający nieco w klimaty Van Halen (zwłaszcza chóralnie odśpiewany refren). Typowa dla tamtego okresu jest też jammująca końcówka, gdzie rozpoczęte przez Steve'a Morse'a solo gitarowe podejmuje Don Airey. Wszystko to sprawia wrażenie improwizacji. "Body Line" to z kolei funkująca piosenka, jaką mógłby nagrać skład z Coverdalem i Hughesem. Niezwykle radosny, przepełniony pozytywnymi wibracjami numer. Czystej próby hard rockiem jest "Apres Vous" i jak to już na tej płycie bywa, Morse i Airey wdają się w kolejny pojedynek na instrumenty - bardzo, bardzo fajny. Tak się dziś powinno grać tego rodzaju muzykę, a jeśli słuchając "Apres Vous" macie skojarzenia z Dream Theater, to są one jak najbardziej na miejscu. Do tych utworów, odwołujących się do dawnych czasów, dorzuciłbym jeszcze "Weirdistan" - orientalizujący, rytmiczny, z wpadającym w ucho refrenem (choć to można powiedzieć niemal o każdej piosence z "Now What?!") i klasycznymi pojedynkami gitarowo - organowymi.
Cały album jest wypełniony zagrywkami Aireya w najlepszym wydaniu. Jeśli zespół chciał tą płytą złożyć hołd Lordowi, to zrobił to w najlepszy możliwy sposób. Obecny klawiszowiec Purpli gra tak, jak miał to w zwyczaju Jon. Słychać to zresztą od samego początku, gdy po lirycznym, podniosłym wstępie "A Simple Song" panowie wkraczają z konkretnie kopiącym hard rockiem. Airey szaleje praktycznie w każdym utworze i jest z pewnością równoprawnym "rywalem" dla Morse'a, który zarzucił nieco swoje skłonności do "wymiatania" na rzecz grania bardziej skupionego na zespole.
To, co jest jednak prawdziwą siłą "Now What?!", to połączenie typowych dla Deep Purple kompozycji z kawałkami o nieco innej strukturze. I tak "Above And Beyond", którego tekst poświęcony jest Jonowi Lordowi, to spokojna piosenkowa konstrukcja w lekko folkowym klimacie plus wpadający w ucho refren. "Blood From A Stone" ma bluesujący wstęp, w którym pobrzmiewają echa The Doors, przerywany jest tylko czadami w króciutkich refrenach. Generalnie utwór ma jazzrockowy klimat, o czym świadczy choćby sączące się wolno z głośników solo Morse'a.
Najlepszy w mojej opinii kawałek na krążku, czyli "Uncommon Man", ma rozedrgany początek, w którym słyszę (głównie w pięknej przestrzennej solówce gitarowej na tle klawiszowej plamy Aireya) inspirację Queen oraz Emerson, Lake & Palmer. Trwa to do trzeciej minuty, wówczas wchodzi ciężki riff i podniosłe organy Hammonda, a około piątej minuty trwania utworu pojawia się kolejne progresywne przełamanie, taki wyciszony kontrapunkt dla hardrockowej jazdy w końcówce. To świetna piosenka - ciężka, chwytliwa i liryczna zarazem.
Przedostatni "All The Time In The World" "płynie" tak, jak ostatnie dokonania Marka Knopflera, tyle że jest rozpisany na większą liczbę instrumentów i podobnie, jak w przypadku byłego lidera Dire Straits, jest po prostu ładną piosenką.
Na koniec zespół zostawił nieco dziwny "Vincent Price" mający wampiryczny klimat. Początek brzmi trochę jak niektóre kawałki Nightwish, na szczęście później jest lepiej - świetny riff, ciężki jakby jego twórca był Tony Iommi, a nie Steve Morse.
Nowa płyta Deep Purple nie pozostawia wątpliwości - ten zespół jeszcze się nie skończył. To najlepsze wydawnictwo Gilliana i kolegów od czasów "Perfect Strangers" i "The House Of Blue Light". Z całą pewnością jest to też najlepsza płyta odkąd na pokładzie jest Steve Morse. Nie wiem, czy będzie to album, który za parę lat stawiać się będzie na półce obok największych dokonań grupy, ale ja dziś to robię. A myślałem, że nowego Black Sabbath nic w tym roku nie przebije...
Muzycznie zaś, zbliżona do "Purpendicular". Choć utwory chyba nie sprawiają wrażenia tak udanych w swojej nietypowości jak na tamtej płycie. Ale dam jej jeszcze kilka przesłuchać.
PS.
Na pewno lepsza niż dwie ostatnie!
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Queens Of The Stone Age "...Like Clockwork"
- autor: Dominik Zawadzki