- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Made In Europe"
Deep Purple to bez wątpienia legenda współczesnej muzyki rozrywkowej. Już prawie od pięćdziesięciu lat bije wszelkie rekordy - nie tylko popularności czy ilości sprzedaży płyt, ale i głośności (zespół został wpisany w 1972 roku do "Księgi Rekordów Guinessa" jako "najgłośniejszy zespół świata"). Nowe pokolenia muzyków wzorują się na grze Purpurowych, a każdy współczesny fan cięższych brzmień powinien zaczynać swoją przygodę z rockiem właśnie od tego zespołu. Niedawno grupa przegrała wyścig o wprowadzenie do "Rock'n'Roll Hall Of Fame" z Rush, wybitną kanadyjską formacją.
Panowie od początku swej działalności często jeździli w trasy koncertowe, czego dowodem jest prawie 30 występów wydanych na płytach CD. Po czterech dekadach zespół nadal dużo gra na żywo, choć w zmienionym składzie. Zmarł znakomity Jon Lord, natomiast Ritchie Blackmore od dawna nie utrzymuje kontaktów z dawnymi kolegami.
Każdy szanujący się fan wie, że najlepszym dokonaniem najsłynniejszego składu Mk IIa jest zapis występów z Japonii, zatytułowany "Made In Japan". Jest to niesamowite dzieło i wzór do naśladowania dla wszystkich kapel rockowych. Często natomiast pomija się koncerty nagrane przez inne składy. Niniejszą recenzję chciałbym poświęcić moim zdaniem najlepszemu występowi na żywo, jaki udało się nagrać składowi Mk III.
"Made In Europe" jest materiałem z gigów, jaki grupa prezentowała na trasie w 1975, zaraz przed odejściem Ritchiego Blackmore'a, ze znakomitym wokalistą Davidem Coverdalem oraz żywiołowym Glennem Hughesem, który zastąpił Rogera Glovera na gitarze basowej oraz wspierał Coverdale'a wokalnie. Piosenki na wydawnictwie zostały zarejestrowane głownie w Saarbrucken w Niemczech. Ku mojemu zdziwieniu, album został zmiażdżony przez krytykę. Ja jednakże uważam go za najlepsze wydawnictwo koncertowe, zaraz po "Made In Japan". Krążek zawiera materiał z płyt "Burn" oraz "Stormbringer".
Płyta zaczyna się słowami "rock'n'roll" wypowiedzianymi przez wokalistę. Na pierwszy ogień niezapomniany riff z "Burn". Znakomite, żywiołowe i chyba najlepsze wykonanie otwieracza płyty o tym samym tytule, nagranej rok wcześniej. Zaraz za nim kolejna perełka: "Mistreated". Ballada rozimprowizowana do prawie 12 minut, z solowymi popisami gitarzysty i wokalisty. Jej wykonanie naprawdę zapiera dech w piersiach. Zwrot w stronę dynamiki zapewnia "Lady Double Dealer" ze znakomitym riffem hammondowym Jona Lorda. Prawdziwą wisienką na torcie okazuje się "You Fool No One", trwająca szesnaście minut. Znalazł się tu czas zarówno dla Jona Lorda, który odgrywa znakomite melodie, jak i dla Iana Paice'a. Jego popisy nie są co prawda aż tak imponujące, jak na "The Mule" z japońskich koncertów, mimo tego nadal słychać, że był wtedy w wysokiej formie. Ostatnie poty ze swojej gitary wyciska Blackmore. Słychać, że był wtedy chyba najlepszym gitarzystą rockowym na świecie. "Made In Europe" zamyka najsłabszy moim zdaniem "Stormbringer". Spodziewałem się prawdziwego huraganu, usłyszałem natomiast lekki wiaterek. Wykonanie "Lady Double Dealer" zdecydowanie wygrywa pojedynek ze "Stormbringerem". Muzyka podana jest w skondensowanej formie (45 minut), dzięki temu nie dłuży się i przyjemnie płynie z głośników. Moim zdaniem jedyną wadą tego wydawnictwa jest słaba jakość dźwięku - dziwne, że nawet w remasterowanych wydaniach jest trochę przytłumiony.
Można powiedzieć, że Deep Purple bez Gillana jest jak Paul McCartney bez Johna Lennona, ale nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Kto mi nie wierzy, niech posłucha "Made In Europe". Ja wracam do dokonań Mk III równie często, jak do Mk IIa. Polecam wam robić to samo, bo naprawdę warto!
Jak ja nie cierpię takich tekstów...