- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Fireball"
Po nagraniu płyty z niezwykle wymownymi okładką i tytułem ("In Rock"), która zrewolucjonizowała gatunek i wprowadziła Deep Purple do kanonu mocniejszego grania, Anglicy nie czekali długo i już trzy miesiące po wydaniu krążka przystąpili do rejestrowania następnego albumu. Jak się okazało, równie ważnego zarówno dla samego zespołu, jak i dla rocka w ogóle. "Fireball" to kolejna klasyczna pozycja w dyskografii formacji, zaliczana do wielkiej trójki - wraz z "In Rock" oraz "Machine Head".
Okładka przedstawia skład Mk IIa jako rozpędzoną kulę ognia. Właśnie taką kapelą w tamtym okresie było Deep Purple. Panowie byli pełni weny twórczej, a na koncertach rozgrzewali publiczność do czerwoności. Pięli się coraz wyżej po drabinie sukcesów artystycznych i komercyjnych, choć szczytowa forma miała nadejść dopiero rok później.
Krążek otwiera bardzo dynamiczna i przebojowa kompozycja tytułowa, "Fireball". Do tej pory pozostaje ona jednym z moich ulubionych kawałków bandu. Po nim następuje kroczący, gitarowy riff i niesamowite zagrywki Blackmore'a w "No No No". W trzecim utworze wodze przejmuje Jon Lord, dodatkowo możemy posłuchać popisów wokalnych Iana Gillana, który potwierdza, że był wtedy w formie, a jego umiejętności zabawy głosem sprawiają, iż dla mnie jest jednym z najlepszych piosenkarzy rockowych. Kolejny numer nijak się ma do ówczesnej twórczości grupy. Swobodna i delikatna balladka, zagrana z przymrużeniem oka, ale posiadająca swój urok. Gillan powiedział kiedyś o tej kompozycji, że została zarejestrowana jako żart muzyczny i żałuje, iż znalazła się na albumie. Niemniej ja cieszę się z jej obecności. Stanowi dowód, iż muzycy lubili wypić i zażyć w studiu coś mocniejszego na poprawienie humoru. "The Mule" to również kawałek porządnego grania, znakomity dialog prowadzi tutaj perkusja i gitara. Polecam posłuchanie wersji zawartej na koncertówce "Made In Japan". Bębniarz Purpli dostaje więcej swobody i pokazuje, jak się gra dobre solówki na perkusji. Najdłuższe "Fools" stanowi opus magnum wydawnictwa, które bez dwóch zdań przyćmiewa resztę płyty. Narkotyczny wstęp oparty na klawiszowych pasażach, następnie wgniatająca w fotel zmiana tempa, a pod koniec acidowa solówka gitarowa przy akompaniamencie marakasów. Prawdziwa perełka. Najsłabszy moim zdaniem numer został umieszczony na końcu. "No One Came" wydaje się być trochę niezgrabne i nagrane na siłę, by zamknąć płytę. Nie umniejsza to jednakże w żaden sposób wielkości tej kompozycji.
Na koniec warto wspomnieć o dwóch rzeczach. Pierwszą jest to, że krążek został wypuszczony na rynek w dwóch wersjach różniących się nieco od siebie. W edycji amerykańskiej usłyszymy zamiast "Demon's Eye" znakomite i żywiołowe "Strange Kind Of Woman". Można tylko żałować, iż panowie nie zdecydowali się umieścić na krążku tego nagrania w miejsce nijakiego "No One Came". Po drugie, w nowszych wydaniach albumu zostały dodane do niego 2 utwory, które zostały odrzucone podczas sesji w studiu ("Freedom" i "Slow Train"), oraz singiel z 1971 roku, czyli "Strange Kind Of Woman" i "I'm Alone".
Gdzieś kiedyś przeczytałem, iż zespół żałuje, że zarejestrował tę płytę, ale zawsze dodaje, że gdyby nie ona, nie powstałoby "Machine Head". Summa summarum dobrze się stało, iż dane nam jest jej słuchać, nawet po 40 latach od daty wydania - zwłaszcza, że materiał nadal brzmi bardzo świeżo.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Megadeth "Countdown To Extinction"
- autor: Megakruk