- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Come Taste The Band"
Gdy z grupy odchodzą charyzmatyczny wokalista, basista oraz gitarzysta, który uważany był za lidera, większość formacji albo postanawia zakończyć działalność, albo uzupełnia skład podrzędnymi muzykami i zaczyna chałturzyć, wypuszczając na rynek przeciętne wydawnictwa i depcząc swoją legendę. Wyjątkiem i swoistym fenomenem na tym tle jest Deep Purple.
Po nagraniu w składzie Mk III dwóch albumów, Ritchie Blackmore zdecydował się odejść z grupy po konflikcie z klawiszowcem Jonem Lordem. Panowie już mieli kończyć działalność, gdy Coverdale uprosił Lorda, by dać szansę młodemu gitarzyście z Ameryki i spróbować wydać kolejny krążek. Był to strzał w dziesiątkę. Następnie wydarzyło się coś, co ma miejsce bardzo rzadko. Mianowicie starsi koledzy oddali stery nowym członkom formacji. A oni poprowadzili zespół w zupełnie nieznane wcześniej rejony. Purpurowi zaczęli brzmieć dużo bardziej funkowo oraz soulowo, nie tracąc przy tym na jakości. Dokonano tego w ekspresowym tempie - w niecały miesiąc płyta była już gotowa. Nie obyło się przy tym bez trudności (Hughes przebywał przez pewien czas w ośrodku odwykowym). Materiał znajdujący się na krążku to dzieło przede wszystkim nowych muzyków. Mamy tutaj funkujące rytmy połączone z amerykańskim luzem i polotem. Nowy wioślarz okazał się nad wyraz dobrym kompozytorem, dorównując czy nawet przeganiając swojego poprzednika.
Jaki jest "Come Taste The Band"? Można odpowiedzieć jednym słowem - znakomity. Na początek psychodeliczny wstęp, a po nim - jak zwykle - porywający, dynamiczny riff organowy w "Comin' Home". Ani Bolin, ani Lord nie żałowali sobie miejsca w tym kawałku. Następnie kilka utworów, w których słychać spory wkład zafascynowanego amerykańskim bluesem Bolina, brzmienie jest mniej ociężałe, nie tracąc przy tym nic na swojej mocy, jest po prostu dużo bardziej amerykańskie. To wszystko polane sosem soul i funk. Warto wymienić tutaj "Dealer" (tytuł podpowiada, co muzycy lubili najbardziej) czy "I Need Love". W "Drifter" wokalista śpiewa podobnie, jak w "Mistreated", piosenka jest jednak dużo bardziej energiczna, chociaż w środku trochę zwalnia, by gitarzysta mógł uraczyć nas oszałamiającą solówką. "Love Child" daje nam potężny riff gitarowo - klawiszowy, słychać również syntezatorową wstawkę Lorda. Najlepsze jednak panowie zostawili na koniec. "This Time Around" to pięknie zaśpiewana przez basistę ballada, któremu akompaniuje bogate instrumentarium klawiszowe. Przechodzi ona w instrumentalne "Owed to 'G'". Bolin pokazuje tutaj swoją klasę, w końcu udzielał się wcześniej w zespole fusion, gdzie gra wymaga więcej umiejętności niż w rockowych kapelach. Płytę kończy zjawiskowe "You Keep On Moving". Nastrojowy, chilloutowy wstęp przechodzi w melodyjny refren, który poprzedza zachwycający pasaż na organach Hammonda. Wszystko kończy ostatnia zarejestrowana studyjna solówka Bolina.
Trudno tu doszukać się jakichkolwiek minusów, ale jeśli mam to zrobić, to powiem, że nigdy nie podobała mi się okładka "Come Taste The Band". Chociaż z drugiej strony warto napić się z tego kielicha. Z pewnością ugasimy pragnienie dobrej muzyki. Drugim rozczarowaniem są chłodne oceny fanów i recenzentów.
Jest to zdecydowanie najlepsze dokonanie w twórczości Coverdale'a, Hughesa i Bolina. Cieszmy się więc, że spotkali się oni pod marką Deep Purple. Można tylko żałować, iż skład Mk IV nie nagrał więcej albumów - powodem była niespodziewana śmiercią Bolina po przedawkowaniu narkotyków. Anglicy zawiesili swoją działalność na 8 lat i już nigdy nie powrócili do formy, jaką prezentowali na tym krążku.
Szkoda śmierci Bolina bo działoby się na pewno dużo jeszcze.
Powiem tyle- Perfect Strangers
P.S. fajnie, że się wziąłeś za uzupełnianie zbioru recek purplowych płyt