- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Deep Purple "Bananas"
"Bananas" to siedemnasty album studyjny Deep Purple. Jest to płyta nieco kontrowersyjna, a złożyło się na to kilka przyczyn. To pierwszy album po odejściu ze składu klawiszowca i współzałożyciela zespołu Jona Lorda. Producentem płyty został Michael Bradford - facet bardziej kojarzony z muzyką pop (współpracował np. z Madonną). Wreszcie sam tytuł i okładka niektórym fanom wydały się kretyńskie, choć nie brakowało i takich, którym wywołały banana na twarzy (niżej podpisany do tej grupy się zalicza).
Już pierwszy na "Bananas" numer "House Of Pain" to niespodzianka. Klasycznie purplowski kawałek, który mógłby się znaleźć np. na albumie "Machine Head" z 1972 roku (choć raczej nie błyszczałby tam), napisał... niby popowy producent Michael Bradford. Uściślając - jest on odpowiedzialny za muzykę, bo tekst to już sprawka Gillana. Następna niespodzianka to utwór "Haunted", gdzie gościnnie zaśpiewała Beth Hart, a partię smyczków zaaranżował wiolonczelista Paul Buckmaster (współpracował m.in. z Eltonem Johnem czy Davidem Bowie). Piosenka ta bez trudu przeszłaby np. na festiwalu w Sopocie i jest tak zwyczajna, że jak na Deep Purple wręcz niezwykła, co nie zmienia faktu, że przyjemnie się jej słucha. Zaskakujący jest także "Walk On", gdzie Purple brzmią jak bluesmani. Do tego kawałka najdłużej nie mogłem się przekonać, ale słuchając go wyobraziłem sobie, że jadę nocą przez jakieś teksańskie totalne zadupie i wreszcie zaskoczył.
Chociaż niespodzianki mogą być miłe, to jednak najlepszymi na "Bananas" utworami są te, które powstały, gdy w zespole był jeszcze Jon Lord. W tej ocenie nie kieruję się sentymentem. Najpierw wypunktowałem sobie cacuszka, a potem sprawdziłem we wkładce, kto je stworzył. Poza tym uważam, że Don Airey w roli nowego klawiszowca sprawdził się rewelacyjnie. Ale do rzeczy: "Picture Of Innocence" ma jazzujący wstęp, kapitalne kołysanie, świetne klawiszowe plamy Airy'ego, zwrotkę luzacką, mostek wzmacniający i refren już na pełnej mocy. Następny highlight to "I Got Your Number", gdzie ponownie już sam wstęp robi wrażenie. Można by go zaaranżować dla jakiegoś jazzowego big bandu. Dalsze części też są świetne, a sprawność zespołu w ciekawym przechodzeniu do solówek i w powracaniu z nich jest niesamowita.
Za bardzo dobre utwory można uznać także wyróżniający się świetnym drivem "Silver Tongue", nastrojowy "Never A Word" czy szalony i zawierający super pojedynek gitarowo - klawiszowy utwór tytułowy. Muszę też wspomnieć, że "Contact Lost" - miniatura zamykająca album, to kompozycja w swej formie symboliczna. Poświęcono ją pamięci ofiar katastrofy wahadłowca Columbia. Najważniejszymi jednak cechami płyty "Bananas" są luz i radość z grania słyszane prawie na każdym kroku. Zostały one wzmocnione brzmieniem, może niezbyt dopieszczonym, ale za to uwypuklającym charakter utworów, po których słychać, że powstały w dużej mierze z jamowania.
Dla niektórych słuchaczy album "Bananas" ze swoją okładką i tytułem może być trochę irytujący, ale wyobraźcie sobie następujący scenariusz: Purple pozazdrościli Santanie sukcesu w nowym tysiącleciu. Kręcą więc wideo do najbardziej pokrewnego jego stylowi kawałka "Doing It Tonight". W środkowej części utworu rapuje jakiś kolo ze złotym łańcuchem, a przez większość klipu Gillan wodzi wzrokiem za skąpo odzianymi foczkami. Horror polskiego fana rocka cierpiącego i mesjanistycznego, dla którego "Child In Time" to utwór wszech czasów? Być może, ale kto wie, co by się stało po takim zabiegu. Nie ma się co krzywić, że Głęboka Purpura nagrała "Banany". Warto natomiast wrzucić na luz - do czego album ten świetnie się nadaje.
A o samej płycie; poprawna, ze wskazaniem na nużąca, bez polotu, zjadanie ogona, wymuszona ect. Chłopaki grają ze 40-45 lat, więc naciskając klawisze lub szarpiąc struny coś im tam wychodzi, ale żeby to ocenić tylko o 2 punkty niżej niż arcydzieło ?? Przesada i brak punktu odniesienia.
Tobie chyba właśnie o to chodzi, że na Rm nie ma opisu do skali (np. 6 - przeciętne, 7 - dobre, 8 - bardzo dobre, 9 - przełomowe, 10 - genialne). Ale teraz już go raczej nie dorobią, bo recenzenci musieliby przejrzeć wszystkie oceny, które wystawili przez ostatnie kilkanaście lat i je dostosować.
Nie przeżywaj więc i przyjmij punkt odniesienia dla recenzji autorstwa Szamrynquie: 8 = "Bananas".
In Rock, Perfect Strangers i Machine Head oczywiście, z koncertówek Live in Japan.
Jeśli chcesz obiektywną ocenę "Bananas", to znajdź co najmniej kilkanaście recenzji i wyciągnij średnią (polecam notkę na polskiej Wikipedii - podaje oceny od 7/10 do 10/10) albo po prostu spójrz na te zielone plusy i czerwone minusy przy recenzji (w tej chwili 64%). Uwaga, zaraz też kliknę "+".