- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Decapitated "Carnival Is Forever"
Niemożliwe stało się możliwe. Po latach zachęt, nawoływań i poszukiwań nowych ludzi do projektu, Wacek Kiełtyka reaktywuje - obecnie już tylko swoje, "zdekapitowane" dziecko - powraca z nowym materiałem. Oczekiwania związane z "Carnival Is Forever" były niezdrowo wygórowane. Ja w prześciganiu się we wróżeniu "co będzie?" lub co "fajnie żeby było?" nie brałem udziału. Wielki return przyjąłem ze stoickim spokojem, siedząc na dupie i umilając sobie odliczanie do premiery relacjami z międzynarodowych zawodów w charkaniu na odległość. Niech was to nie dziwi. Jestem z pokolenia "Morbid Noizz Magazine", gdzie ongiś zwykło się szydzić z nowych nadziei w rodzaju Decapitated czy "leśno - bylinowego" podówczas Behemoth. Do dziś trzymam kopie tej dowcipnej gazety ze zdjęciami z działu news, w którym pod wieścią i rewelacjami z obozu Decapów widnieje fota dziecka na nocniku. Całkowicie po ludzku bardzo im współczułem po śmierci drugiego z braci Kiełtyka oraz w związku z niepewną sytuacją zdrowotną byłego wokalisty Adriana Kowanka. Tym bardziej cieszy decyzja o powrocie - podjęta na podstawie podobnych wniosków, jakie Hetfield i Urlich wyciągnęli po śmierci Cliffa Burtona. Kontynuacja będzie najlepszym hołdem oddanym bratu i koledze. Tyle wprowadzenia, a muzyka? Kto znał Decapitated i talent starszego Kiełtyki wie, że słaba być nie może. Czy jest jakoś wybitna - dla mnie to temat zdecydowanie do dyskusji.
Drogi do zrozumienia tego materiału są dwie. Można przyjąć postawę wytrawnego gracza, konesera death metalu i drapiąc się po worze podejść do "Carnival Is Forever" z pozycji ich klasycznych pierwszych dwóch - trzech krążków. Wtedy może być nieciekawie, bo najnowsza propozycja Decapitated, mimo natężenia miejscowych nawałnic i brutalki, deathu zawiera zaledwie kilka promili i w konsekwencji zawiedzie po całej linii. Można też za nic mieć sobie lakierowaną skórę z telewizorem "Altars Of Madness" i żyć w świadomości, że tak sprawni muzycy, jak bohaterowie tej recki, już nieraz udowodnili, iż ich umiejętności wykraczają poza całe spektrum death metalu. Takie podejście gwarantuje temu krążkowi sukces zarówno artystyczny, jak i komercyjny.
Ja niestety stoję gdzieś pośrodku tych skrajności. Boli mnie to, bo mam świadomość, że po środku jest z reguły otwór w dupie, penis lub koniec końców pępek. Już więc wiecie, że znakiem przewodnim jest tutaj kombinowanie stylami. Weźmy na ten przykład pierwszy rzucony na żer - "The Knife". Pierwsze 3 sekundy zabijają natężeniem i agresją, by dalej, w dużej mierze dzięki rwanemu rytmowi i rozdartej puszce byłego Pana Kethy, przejść w mathcore'owe patenty. Owszem, jest tutaj zabijające solo Wacka, ale prócz niego i popisu sprawności technicznej nic więcej, na czym można by było zawiesić dłużej ucho. Świetnie z kolei rozkręca się "United", momentami przypominając stare dobre czasy, w zasadzie te najstarsze, lecz to tylko jedna trzecia piosenki, bo dalej już rozpoczyna się to samo przekombinowane szczekanie Pieska Leszka na hopa bicie plus znów wyrywające z butów solo.
Prawdziwie zaskakujące chwile to kolejne punkty programu "Carnival Is Forever". Wałek tytułowy oparto na kontraście spokojnego wejścia brzdąkającej struny, przerywanego falami agresji, uzasadnionymi czyniąc porównywanie tego z Fear Factory. Jeszcze bardziej w ten deseń brnie "Homo Sum", z którego części można poskładać wszystkie poprzedzające go kawałki - tylko w innej konfiguracji. I do końca tej płyty już w podobnym klimacie. A to doskonałymi sprzężeniami wchodzi "404", by dalej pojechać w standardowe techniczne ujadanie na core'owym bicie, a to fajnie niepokojąco - hiszpańskim szarpaniem basu rozkręca się "A View From A Hole" tudzież cesarsko kończy czysto deathmetalowy "Pest", który w zasadzie - przez swoją skoncentrowaną, zdyscyplinowaną formę - okazuje się najlepszym ciosem w tym zestawieniu. O nieszczęsnym, minimalistycznym a'la outrze "Silence" nawet nie wspominam, bo nie dość, że do schizofrenicznej aury płyty pasuje jak goździki do upapranego we flakach fartucha masarza z białoruskich zakładów mięsnych, to chyba fanów Decapitated do przyjścia z zapalniczkami na koncert nie zachęci. Eksperyment to już znany z płyt Sceptic, ale nie wnoszący absolutnie nic, prócz kilku dodatkowych minut.
To, jak ocenicie płytę "Carnival Is Forever", w dużej mierze zależy od tego, kim jesteście. Nie zamierzam nikogo dyskryminować lub ośmieszać, ale jeżeli macie otwarte głowy i za nic macie sobie najlepsze tradycje i ideały konserwatywnego metalu, z pewnością wam się spodoba i w dwie sekundy wylecicie na orbitę samozadowolenia. Reakcje oldschoolowców z kolei mogą być nieprzychylne, chyba że polują na jakąś wybitnie atrakcyjną laskę, która uważa, że intelligence is sexy - puścicie jej "Carnival Is Forever", może dźwięk ją przerazi, ale na pewno nie pomyśli, że jesteście prymitywnymi chamami z maczugą zamiast bukietu pod pachą.
Ja się już wycwaniłem i niczym Mojżesz rozdzielę to Morze Czerwone. Każdy kawałek z tej płyty jest dla mnie w połowie genialny, a w połowie - co tu dużo pisać - "przeintelektualizowany" i zachwaszczony zbyt obcymi sobie barwami. Doceniam warsztat, doceniam wykonanie, ale jutro nie będę pamiętał tytułów. Ta płyta jest też jak kolejny egzamin z neurochirurgii na studiach. Wszystko dokładnie odmierzone, precyzyjnie wykonane, wręcz podręcznikowe. A podręczniki, nawet najlepsze, jak każdy wie, po jakimś czasie zalegają kurzem na półkach bibliotecznych. I tak, pomimo tych wad, suma wszystkich strachów wskazuje na 7.
Też czytałem Morbid Noizz i jeszcze się kurzy (czasem do zaglądam do poszczególnych numerów podo Thrash Em' All) jednakże nie pamiętam tych docinek.
Jak narazie w tym gatunku to niestety ale rządzi: Vader, Behemoth i właśnie Decapitated, więc ten się śmiał kto się śmiał ostatni... tak w ogóle to Morbid Noizz jeszcze się wydaje???
Mieć wydany koncert na DVD (Earache Records) wspólnie z Carcass, Napalm Death i Deicide o czymś świadczy, nie jednej polskiej kapeli się nie śniło.
szeroko rozumiany heavy metal do zaledwie 1/10 w muzyce, którą słucham, kolekcjonuję i się intetersuję.
Co do Decapitated - to szacunek dla zespołu - tymabardziej,że zespół musiał mieć niezła traumę po wypadku. Ponadto ich fanem nie jestem, a jedynie jak już to sympatykiem.
Wracajac do meritum to akurat słucham róznych nurtów i w przeciwieństwie do Ciebie nie ograniczam się tylko do metalu. Słuchało i słucha się różnych rzeczy może z kiladziesiąt tysiecy różnych albumów. Panie Kruku wciągam Cię w znajmości muzyki nosem, niczym świeży zapach jodu.
Połowe tego nawet Ci się nie śniło by słuchać, bo poprostu Twój gust tego nie rozumie i nie trawi poza metalem i taka jest prawda.
Tu bywam dla zabawy a nie przemądrzania się, a jeśli coś piszę to merytorycznie i nie obrażam.
Facet cały wór rocka się ma w jednym palcu od lat 50tych i do tego połowa leży w domu na półce a TY mi tu z encyklopedią wyskakujesz.
A i owszem takie pozycje książkowe też mam, bo interesuję się muzyką, która nie jest li tylko szerokim heavy, bo przed nią i w jej trakcie było również wiele genialnych nurtów.
To tyle, a o Lulu pisałem, bo Lou Reeda słucham, ba nawet na żywca się, go słuchało a i Metallice kilka razy też, poza tym recenzje tego albumu są różne.
Bynajmniej nie piszą o tym znawcy tylko Reeda albo znawcy tylko Metallicy, gdzie w Twoim przypadku nie ukrywajmy wyszło laicko nieco, jeśli nawet płyta jest taka sobie.
Piszę to tylko dlatego, bo wymagam szacunku, ale jesli ktoś wiejsko bryluje to i ja zniżam się cwaniacko i bez szacunku do jego poziomu. Uwierz siedzę w tym temacie długo, mocno i szeroko. Sam szwedzki death metal to około 1000 płyt nie wspomnę o mnóstwie albumów sceny new wave, cold wave, horror punk, hc, crust, dbeat, synth pop, glam rocku, industrialu, bluesie, rock n rollu, psyhobilly, rocka billy, death rocku itd grind, death core.
Generalnie i tak wszystkiego sie nie ogarnie, choćby dlatego, że też nie wszytskie gatunki mnie intersują choćby soul i gospel.
Głupi nie jesteś pewnie zrozumiesz to tyle w temacie narazie.
Generalnie chodzi o dyskusję.
każdy chyba z nas wie na czym się zna i w jakim gatunku jest mocny.
Wcale też nie uwazam, że nie czujesz muzyki, przecież doskonale widać, że jesteś starym fanem szeroko rozumianego heavy metalu. Co do Lulu Twoją recenzje można potraktować w kategoriach subiektywnej oceny zdecydowanie fana metalu, nie fana Lou Reeda. W sumie miałeś prawo mieć takie odczucia. Twoja wypowiedź to też jakieś doświadczenie. Można coś z tego wynieść, choćby jakie są reakcje, głównie fanów metalu (może to być wręcz modelowy przykład i to jest jak najbardziej zrozumiałe)
Dodam tylko cos od siebie na temat tego bzdurnego wpisu o dawnych gazetach. Tzw "loza szydercow" zawsze sie znajdzie i objedzie kazdego. I przypuszczam, ze z czasow, gdy Decapitated i Behemoth byli wyszydzani w gazetach, jakies 75-80% zespolow ktore tez wtedy graly, aktualnie: 1. graja dalej, w wiekszosci w podziemiu i garazu; 2. nie graja w ogole bo sie nie wybily i przepadly w tlumie. Decapitated i Behemoth... graja, jezdza po swiecie. Ludzie nazywaja ich pozerami, ze graja szajs i ze sie sprzedali. Ale w sumie robia to co lubia, czyli graja i zyja z tego. A loza szydercow dalej wiesza na nich psy... zamiast sie cieszyc ze mamy jakis inny zespol eksportowy, nie tylko Vadera
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Vader "Welcome To The Morbid Reich"
- autor: Megakruk
Megadeth "TH1RT3EN"
- autor: Mateusz Liber
- autor: Megakruk
Hate "Erebos"
- autor: Łukasz Sputowski
- autor: EmilRegis
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Kat & Roman Kostrzewski "Biało-czarna"
- autor: Do diabła